Akinorew, dziękuję Wielki cmokas dla Ciebie
Wiem, że ten problem leży tylko i wyłącznie w moim umyśle, nawet mój tłuszczyk nie ma tu nic do rzeczy. Zastanawiałam sie nad przyczyną tego wszystkiego i doszłam do wniosku, że ja chyba tylko w okresie kiedy bylam małym dzieckiem jadłam "właściwie". O ile sie nie mylę, w wieku ok. 11 lat czyli jak weszłam w ten cholerny wiek dojrzewania zaczęlam zajadać stresy, jadłam z nudów itp. Jedzenie było moim sposobem na wszystko. W którymś momencie zorientowałam się że jestem o wiele grubsza niż kiedyś, że mam większy tyłek i grubsze nogi niż znaczna większosć koleżanek i postanowiłam coś z tym zrobić. No i zamiast starać sie jakoś radzić sobie ze stresem w inny sposób niż obżeranie, zamiast zastanowić sie nad tym dlaczego jem wiecej niz muszę, przeszłam na diete, co było błędem. Bo przez kolejne parę lat moje zycie kręciło się wokół odchudzania. Wciąż zaczynałam od nowa, a za każdym razem kiedy zjadłam coś "niedozwolonego", poddawałam sie i żarłam co było pod ręką. To jest chore, mam tego dosyć. Już nie zalezy mi na tym zeby schudnąc, chce po prostu jesc normalnie, tak jak ludzie którzy nigdy sie nie odchudzali.
Przeczytałam o tym ksiażkę, dowiedziałam sie o paru technikach jak osiągnąć taką właśnie zwyczajną normalność w postępowaniu. Staram wprowadzic te metody do codziennosci. Ale wiem, ze to bedzie trwało bardzo bardzo długo, ze nie da sie z dnia na dzien zmienic nawyków. Dlatego porównuje to do piłowania krat, bo jest to proces bardzo wolny. Gdzies przeczytałam, że umysł jest jak zarośnieta łąka. Kiedy próbujemy jakis nowy sposób postępowania to jest to tak, jakbyśmy wydeptywali ścieżke. Kazdy wie, ze scieżki nie wydepta sie tak od razu. Trzeba to robić sukcesywnie, kroczek po kroczku, kazdego dnia, aż w koncu bedzie mozna powiedzieć, że jakieś postępowanie jest "drugą naturą" człowieka.