Whoa - śliczny avatar.
A czy możesz zaspokoić moją ciekawość i powiedzieć mi skąd pseudonim?
Whoa - śliczny avatar.
A czy możesz zaspokoić moją ciekawość i powiedzieć mi skąd pseudonim?
Jasne, spieszę z zaspokojeniem Twej ciekawości, choć pochodzenie mojej Graziellki jest dość banalne ;) Tak, jakoś samo wyszło :) całkiem niechcący :) Kiedyś mój Ukochany podpisał się pod swoim sms'em Don Miguel, a że chciałam pozostać przez chilkę w tzw. klimatach (on mieszka w Hiszpanii), odpisalam i podpisałam Graziella de Paco. I tak już zostało. Często tak podpisuję swoje maile do niego i.. stąd się "taka" tutaj wzięłam :)
A tak swoją drogą, fajnie, że wpadłaś tu do mnie! I wpadaj, kiedy tylko będziesz miała na to ochotę. Wiosennie i z przytupem pozdrawiam!
Znalazłam Twoją stonkę... i ten początek. Masz dużo racji, tam jest po trochę historii nas wszystkich. Ja tam widziałam masę siebie. Przeszłam już z odchudzaniem swoje i doskonale wiem, że jak się chce można osiągnąć sporo. Sama mniej więcej 2-3 lata temu ważyłam 53 kg ( szkoda tylko, że dobrowolnie to zaniedbałam, i dzień po dniu było mnie więcej i więcej ). No ale nie przyszłam tu Ci się wypłakiwać. Ja zaczęłam pod koniec marca i niewielkimi sukcesami mogę się już pochwalić...
Więc pełna optymizmu brnę dalej coraz mniejsza, szczuplejsza i z lepszym samopoczuciem... Mam kilka pomysłów i cały czas szukam chętnej osoby do biegania...
Miło się czyta Twoje posty, są pełne entuzjazmu... trzymaj tak dalej
do: agatkax
Miła Agatko (bo masz na imię Agatka, prawda?)!
Jestem tutaj od niedawna i wiadomość tę prześlę na wszelkie możliwe / znane mi sposoby. Jakkolwiek- byle do Ciebie doszła! Bardzo się cieszę, że znalazłam trochę Ciebie w moich przeżyciach ;)
Jeżeli masz ochotę- możemy biegać razem. Już dziś próbowałam ze swoim psem (niedawno wróciłam). Niestety, bieganie strasznie mnie nudzi :( I ponoć nie działa najlepiej na stawy. Za to poprawia kondycję, faktycznie- odchudza; no i pupa i nóżki fajnie wyglądają.... Więc... może jednak warto? U mnie z kondycją słabiutko! Niestety! Więc i na tę moją przypadłość bieganie mogłoby coś zaradzić (choć wiem, że na początku byłoby ciężko....). Co do stawów, to znacznie lepiej, zdrowiej biega się po ubitej ziemi niż po betonie. Mam o tyle dobrze, że mieszkam niedaleko Puszczy Bukowej, więc... przy odrobinie chęci, silnej woli i zacięcia mogłoby być całkiem ok. : )
No, a oprócz biegania- co byś powiedziała na rolki? Muszę swoje odkurzyć i pośmigać trochę. Choć z tym pośmiganiem to lekko (lekko?) przesadziłam ;) Ale miło jest tak o sobie pomyśleć :)
No i w ogóle- możemy razem powalczyć z naszymi kilogramami! Co prawda, Ciebie jest znacznie mniej niż mnie (jakiś czas temu tez ważyłam 52- 53 kg! oł, mammo! co za zaniedbanie! co za wstyd!), ale problem is problem i już!
Mam swoje pomysły, jak wspomniałam kilka wiadomości wcześniej - wsparcie w fachowcach, ogromną motywację i mnóstwo chęci do działania, uśmiechu i energii; i- jeżeli masz ochotę- podzielę się nimi z Tobą! No i liczę na to samo z Twojej strony! Tym bardziej, że entuzjazmu u Ciebie też mnóstwo znalazłam! Fajnie, że się odezwałaś.
Graziellka :)
PODSUMOWANIE DNIA TRZECIEGO:
I ŚNIADANIE:
MICHA SAŁATKI: SAŁATA (kilka liści) + RZODKIEWKA (8 sztuk) + KAWAŁEK OGÓRKA + ODROBINA POMIDORA + SZCZYPIOREK + SOS VINEGRET (ocet winny + olej + vegeta)
KAWAŁEK (mniej niż 1/3) TWAROŻKU ŚMIETANKOWEGO -- CAŁOŚĆ ok. 200 kcl
II ŚNIADANIE:
KAWA Z MLEKIEM (2%) – duży kubek
45 min. FAT BURNING
godz. 14:30 KUBUŚ (2 szklanki) ok. 180 kcl
OBIAD:
SAŁATKA: OGÓREK (niewielki) + POMIDOR (kawałek) + RZODKIEWKI (4 szt.) + SEREK ŻÓŁTY (malusieńko) + WĘDLINA (kawalątek, ilości śladowe, chuda) + SÓL ziołowa + OCET WINNY
PODWIECZOREK: 1/2 SZKLANKI KUBUSIA
POBIEGANIE PRZEDSNOWE Z PIESKIEM (CIENIUTKO, ALE ZAWSZE TO COŚ...)
PU- ERH- chyba z 5- 6 kubków.. straciłam rachubę
WODA MINERALNA- bardzo dużo!
No i nie było źle! Nie czułam głodu! Tylko mnie ciut głowa bolała.
No i kupiłam sobie tabletki- na poprawę przemiany materii- dwa rodzaje, ale ziołowe. I zobaczymy, co z tego wyniknie. Na pewno nie zaszkodzą. Już je połknęłam! : )
Zaczął się DZIEŃ CZWARTY :)
Tak sobie myślę i czuję, że jest mnie naprawdę mniej :) Nie wchodzę na wagę, bo obiecałam sobie wskoczyć na bestię dopiero w niedzielę rano, a więc po tygodniu swojej wędrówki do FAJNIEJSZEJ SIEBIE :) Chyba nie byłabym babką, tylko jakąś hybrydą czy innym dziwem natury, gdybym w tym postanowieniu wytrwała i się nie skusiła na jeden mały kroczek, jedno wejście, jedno rzucenie oczkiem (niby od niechcenia) na to, co pokazuje strzałka. No, zrobiłam tak. Bo jak miałam się powstrzymać? Ale to grzech niwielkiego kalibru. Weźmy na przykład taką Ewę.. No dobra, bo usprawiedliwiając siebie zacznę zrzucać winę na warunki atmosferyczne panujące w Puerto Rico i ich wpływ na stan wody Warty lub Bugu we Włodawie i ich z kolei na całą resztę wpływającą na moje poczynania. Wszystko jest wporzo, ja jestem wporzo. Tylko sobie myślę tak: jak tu zrobić, żeby te hektolitry płynów, które z wielkim zaangażowaniem dostarczam swojmu przytytemu organizmowi... jakby tu pokombinować, kiedy się będę ważyła w tę niedzielę, pierwszą niedzielę? Jak tu zrobić, żeby się nie zniechęcić tym, co waga pokaże? Nie pić tyle dzień wcześniej? Eee, to trochę bez sensu. Może wystarczy zwyczajnie zrobić siusiu i już? Naprawdę, nie wiem. Jednego tylko mogę być pewna, że jeżeli faktycznie strzała wskaże, że mnie ubyło, to nie będzie to bynajmniej efektem odwodnienia, a faktycznym zrzuceniem fetu.
Tak sobie jeszcze pomyślałam, że dzięki temu, że tu jestem, dzieki temu, że widzę, ile dokonałyście, uwierzyłam, że ja też tak mogę!
Już o tym powiedzialam- gdzieś tam wcześniej- wszystko musi się zacząć pod czaszką. I to prawda :) I za to, co się pod moją zadziało- serdecznie Wam, Babki, dziękuję :)
I jeszcze coś przeważnego! Zaglądałyście tutaj? --> http://forum.dieta.pl/forum/viewtopi...=57309&start=0
To jest "wątek "dziewczyny, która zrzuciła kilkadziesiąt kilogramów i ma patent na to, co robić, żeby skóra była piękna, zdrowa, gładka, zadbana i nie wisiała, nie wymagała późniejszej ingerencji chirurga "estetycznego". TO LEKTURA OBOWIĄZKOWA!!!!!!
Zmykam do obowiązków. Ja, radosna, leciutka, uśmiechnięta i już piękniejsza od tej sprzed tych kilku dni :) Jeny, to działa! A do tej pory wierzyłam, że monopol na czary mają tylko wiedźmy, wróżki, czarodziejki i magowie :)
hej
ja z tym ważeniem to mam tak...że jak się czuję lżejsza to jak długo nie wchodze na wagę...a potem wejdę to się czuję zawiedziona ze np tylko pół kg...a ja tu myślałam że będzie ze trzy...a czasem jest i odwrotnie...eh...w ogóle to nie wiem czy lepiej się ważyć codziennie czy co tydzień...
buźka
Korni, Kochana. Z tym ważeniem to jest tak: sama bym chciała wejść na wagę i zobaczyć, że jest mnie mniej o 2-3 kilo. Nawet po 2 dniach od ostatniego ważenia. Ale gdyby stał się cud i waga by to pokazała, to byłoby to li i jedynie efektem odwodnienia organizmu. A nam, przecież, chodzi o pozbycie się tłuszczyku. Prawda? :) No.
I tak sobie myślę, że najlepiej jest ważyć się raz w tygodniu, o tej samej porze, z samego rana, najlepiej po siusiu i na golaska. Bo z tą wodą w nas jest tak, że jednego dnia jest jej ciut więcej, innego mniej, więc równie dobrze w środę możesz ważyć (mimo diety i ćwiczeń!) poł kilo więcej niż we wtorek i deprecha jak ta lala! Więc leppiej sobie odpuścić i trzymać się tego jednego ważenia w tygodniu.
Poza tym weź również pod uwagę fakt, że tłuszcz się spala (dieta, ruch), ale na skutek wzmożonego, intensywnego wysiłku fizycznego rozrasta się tkanka mięśniowa, która jest cięższa od tłuszczowej! To tak na pocieszenie :) Tym bardziej na pocieszenie, że to prawda :)
No i nie ma bata na Mariolę! jeżeli patrzysz, co jesz, liczysz kalorki, ruszasz się, bardzo się ruszasz, to chudniesz! Nawet, jeżeli wspomniana waga mówi Ci co innego. Choć zawsze pokazuje Ci, że tak czy siak jest Cię mniej, choćby troszeczkę.Wtedy najlepszym miernikiem efektów odchudzania są ciuchy. Tak, tak, moja Miła. Jeżeli jest inaczej, trzeba pójść do doktora. jakiś czas temu tak właśnie miałam. Ruszałam się jak dzika, jadłam ilośći szczątkowe różnych lajtów i niskokalorycznych świństw. Kupiłam sobie (w aptece, na receptę) tablety (miesięczna kuracja koło 5 stówek, szit!). I co? I nic! No i się wkurzyłam i poszłam do lekarza. Okazało się, że mam rozregulowaną gospodarkę hormonalną. Znałam powód, przyczynę, ale to nie miejsce, by o tym pisać. Bo to nie jest ważne. Ważne jest natomiast to, że wiedziałam już, dlaczego i co z tym "dlaczego" trzeba zrobić. No. Ale to moje ględzenie ma na celu podpowiedzenie Ci (choć pewnie to, Babko, wiesz ;), że przyrząd do ważenia to tylko jeden z wielu- i to nie koniecznie i nie zawsze- miernik efektów naszej pracy.
Z wiosennymi pozdrowieniami- Graziellka :)
PODSUMOWANIE CZWARTEGO DNIA:
I ŚNIADANIE: KUBEK KAWY Z MLEKIEM (2%)
II ŚNIADANIE: KUBUŚ mała szklanka (ok. 120 kcl)
OBIAD:
MAŚLANKA – FILIŻANKA (ok. 115 kcl) + BÓB niewielka miseczka (ok. 140 kcl)
PÓŁ OGÓRKA, TROCHĘ SZCZYPIORKU, 2 RZODKIEWY + SÓL
KAWA Z MLECZKIEM (2%)
PODWIECZOREK:
BANAN
TROCHĘ KISZONEJ KAPUSTY
No i do tego 4 X pu-erh
Dość dużo wody mineralnej, ale nie tyle, co wczoraj, niestety :(
No i.. nie ćwiczyłam. Strasznie mi się nie chciało. Ale pewnie późniejszym wieczorem coś zrobię, mam nadzieję :(
W ogóle to nie jestem głodna, ale zjadłabym sobie ciepłą bułeczkę z masełkiem i z sałatą. Albo jakiegoś małego kebabka z fryteczkami :) fajnie by było. Tylko to się strasznie nie opłaca.
Kiedy powiedziałam Ewuli, mojej przyjaciółce, że bym sobie kawałek chlebka zjadła, to powiedziała: to zjedz! Też mi wsparcie ;)
czesc Grazielka
kilka dni mnie ie bylo u ciebie ale widze, ze pracujesz nad soba pelna para !! super !
Zakładki