Pozdrawiam Tusiaczku...
steperek dobrarzecz, ja jednak nie mogę się doczekać, kiedy skończy się sesja i będę mieć troche czasu, żeby wsiąść na rower. Nie ten stacjonarny tylko normalny bicykl. Pierwsze wakacje po tym jak poznalam mojego Miśka wyciągnął mnie na wyjazd. 300 km w 3,5 dnia (i nad może). Dodam, że byłam wtedy znacznie grubsza i niewysportowana w ogóle. Ale dałam radę. Jeden szczegól: jechałam na swoim starym rowerze (grat jak marzenie, poza tym rozmiar ramy za maly)... i to dopiero był wyczyn.
Skończyło się tak, że pół roku później kochanie kupiło mi rower jak tylko zaczęły się wyprzedaże posezonowe (daliśmy za niego 1200 zł, więc nieźle).
Dużo to przyjemniejsze niż stacjonarny.
Pozdrawiam i życzę sił do walki (myślę, że za tydzień, może 1,5 będę na półmetku... nie mogę sę doczekać)
Zakładki