taaak... więc:
Cudo w proporcji 1/2 małej saszetki kawy MK cafe (wszystko jedno co to, ja to mialam akurat) z odrobiną wrzątku - tak, by powstała gęsta papka; duuuużej szczypty cynamonu (ze 2 czubate łyżki) i 1/4 butelki Avon Naturals (one są praktycznie takie same) po 10 sekundowym podgrzaniu w mikrofali (po dodaniu balsamu, który to ostudził nieco niestety) wylądowało na moich piersiach, ramionach i brzuchu. Piersi (o nie mi głównie chodziło) po lekkim masażu tym błotkiem, następnie po nałożeniu grubej warstwy cieplej substancji - owinęłam folią do żywnosci (przezroczystą).
Posiedziałam w tym 50 minut. Następnie weszłam do wanny spłukać (najdłużej męczyłam się z folią. W tym czasie kawa wypadała spod folii. haha! a myślałam, by to zrobić nad umywalką - naiwna!).... przy okazji pomasowałam, bo skoro peeling to peeling.
Umyłam się grzecznie nawilżającym mydełkiem Palmolive, po czym wklepałam w mokre ciało balsam Cztery Pory Roku wiśniowy (niby odmładzający)... Nadmiar starłam (na wodzie zrobiło się mleko) :P No i ponownie wtarłam w wysuszoną skórę te wiśnie... No i jest jakby ciut mniej sucho. Kawa starła martwy naskórek, co spowodowało, że balsam nałożony na to lepiej się wchłonął. Cynamon działał lekko rozgrzewająco.. Kawa podobno ma antyrodnikowe działanie. Z kolei balsam dodany do mazi sprawiał, że lekko się smarowało tym i całkiem przyjemnie. Dość dużo babrania jak na mój gust. Ale w sumie nawet pozytywny efekt. Jakby to robić raz na tydzień czy dwa - skóra na pewno by coś zyskała. Ale... czy mi się będzie chciało
:P
Nie ma rzeczy niemożliwych. Mamy tylko to, co mówimy, że będziemy mieć.
Zakładki