Cześć ludziska,

Zaliczyłem spory, fajny dołek.

Jakieś trzy tygodnie temu zaliczyłem sporą kontuzję – naderwanie jakiegoś mięśnia przyczepionego do żeber. Ból przez pierwszy tydzień trudny do wytrzymania, co gorsza żebra ciągle pracują, więc nie było mowy o jakimś bandażowaniu. Wydany przez lekarza zakaz ćwiczeń siłowych mam jeszcze przez tydzień, ale już się wszystko uspokaja.

Najpierw odpuściłem w imię robienia sobie dobrze tylko trochę, potem więcej, a potem z dnia na dzień zacząłem odkładać powrót do systematycznej pracy na jutro, które – jak powszechnie wiadomo – nigdy nie nadchodzi, bo zawsze jest tylko dzisiaj…

Ludzka dusza to niesłychanie elastyczny zwierz: może się uczyć rzeczy dobrych, ale także – poprzez ćwiczenie i powtarzanie – złych. Złych nawyków „dojutrkowości” także.

Od tygodnia wracam z trudem do wysiłku. Niestety, powrót do dobrego rytmu odchudzania się nie jest prosty, organizm już się rozbujał i nabrał ochoty na kilokalorie. Mam nadzieję, że dzisiaj już nie będzie broił, bo przez ostatnie kilka dni różne były skutki tej walki.

Od tygodnia wróciłem do biegania, i to jest mój sukces: forma nadal wysoka, ochota do jogging także, we środę biegałem 45 minut, w czwartek 50 a wczoraj pobiłem rekord: godzina i dwadzieścia minut. Dzisiaj też idę nad Wisłę…

Jaką mam wagę przekonam się jutro. Wracam do pracy. Przełykam gorzką pigułkę, postaram się wyciągnąć wnioski, i dalej do przodu.

narazicho
Maksicho