Otóż dzisiaj budziłam brata chyba ze dwa razy, wrzeszczał, że już wstaje, potem sama zasnęłam i obudziłam się akurat, kiedy zaczynała mu się pierwsza lekcja. Idę w nadziei do jego pokoju, że jakimś cudem wyszedł, a on chrapie w najlepsze. Mam go dość. Poszedł wczoraj z własnej woli spać o 2:30, więc nie będę go żałować.

On w końcu wyszedł a ja poszłam się zważyć. Jest tragicznie. Nie wiem, skąd to się wzięło. Tzn wiem, bo z dietą byłam na bakier, choć starałam się bardzo. Po prostu siły mnie opuściły. Koszmar. Planowałam coś innego na obiad, ale zostanę przy warzywach no i już znowu będę ściśle obliczać kalorie. Widok tego, ile ważę, dał mi porządnego kopa. Niby ważyłam się co jakiś czas i widziałam, że nie jest dobrze, ale miałam nadzieję, że do poniedziałku zadziała jakaś magia, a nie zadziałała.... Trudno, trzeba zacisnąć pasa

Zaraz suszę włosy, idę do Tesco po zakupy, potem ćwiczę ABS (nie przesłyszeliście się, będę ćwiczyć!). Potem pewnie spotkam się z Karo, bo ona musi kupić sobie dres porządny a jak nie, to pożyczę jej swój, bo ja, jak przystało na sportsmenkę, mam trzy A wszystkie te zabiegi po to, żeby na 18:30 iść na obowiązkowy w-f czyli siłownię. Zamierzam oczywiście ćwiczyć a nie odbębnić obecność! No to pozdrawiam i idę realizować cele z listy.