Peszymistin, z tym szanowaniem organizmu i biczowaniem się nie jest tak źle. Być może trochę zbyt jaskrawo tę autokrytykę wyprodukowałam . Powinnam też pochwalić siebie za osiągnięcia i wypunktować dobre strony. Ale już mi się nie chciało. Za długo pisałam.
Jakbym chciała spojrzeć na me odchudzanie w lipcu na zasadzie szklanki pełnej do połowy, to stwierdziłabym, że jadłam najczęściej 1100 - 1300 kcal, sporo jak na mnie ćwiczyłam, bo były i dywanowce w domu, i pływanie, i dużo chodzenia pieszo.Jeść zaczynałam przed południem, ostatnie posiłki były nie później niż o 19.00. Jadłospis: jak dla mnie prawie doskonały. No i schudłam 6 kilo, czuję różnicę po ubraniach, apetyt mi się zmniejszył, żołądek mimo wszystko trochę się skurczył ,prawie nie mam już niezdrowych ciągot, emocjonalnie się nie szarpię.

Ech, jak to trudno być obiektywnym...

A gdybym zaczęła Cię naprawdę po tych schodach gonić, to musiałabyś przypomnieć sobie wszystkie techniki udzielania pierwszej pomocy w sytuacji zagrożenia życia .

Gór ci szalenie zazdroszczę, u mnie akurat pogoda zrobiła się taka, jaką miewałam często w górach ( chmury, deszczyk, mgiełka, orzeźwiający chłodek ), że tym bardziej mnie ssie. Niestety, ten głód mogę zaspokoić dopiero w przyszłym roku .