Kochane, wracam po weekendzie z podkulonym ogonem

W sobote trzymalam sie bardzo ladnie, ale i tak w niedziele waga podskoczyla o 20 dag. no i stalo sie smutek z powodu tych 20 dag i sprzyjajace warunki, czyli urodziny babci, tort, cala rozbiawiona rodzinka w komplecie... oj dalam sobie czadu. zaczelo sie od kawalka tortu, pozniej porcja lodow, pozniej drugi kawalek tortu i wieczorem salatka mamy z rawioli, gdzie jedynym dozwolonym dla mnie produktem byl ogorek... dzisiaj 60 dag wiecej.

w ogolnym rozrachunku w ciagu tego tygodnia zeszlo mi pol kilo. wiecie, dochodze do wniosku ze takie codzienne wazenie to glupota. bo raz troche podskoczy, raz troche wiecej spadnie i tak ogolnie nie wychodzi zle, a tak to tylko czlowiek sie stresuje, ze znow waga stoi i ani drgnie!

postanowilam odchudzac sie aktywnie - sama dietka juz mi nie wystarczy. dzisiaj troche pocwiczylam, pozniej prawie 3 godzinny szybki spacer a na koniec rowerek. nie lubie cwiczyc jak nie wiem co, jestem typowym przykladem piecucha, ktory woli posiedziec przed telewizorem, komputerem czy z ksiazka byleby z domu nosa nie wysciubic. ale musze sie przelamac, bo we wrzesniu ide na wesele i chce sobie kupic jakas odjechana kreacje, najlepiej jak najkrotsza spodnica i jak najwiekszy dekolt :P nie no, w granicach rozsadku zeby panny mlodej nie przycmic :P

ah, no i jeszcze musze wrocic do moich postow sprzed paru miesiecy i przypomniec sobie szczegolowo co to ja dokladnie robilam, ze schudlam, bo nie chce mi sie znow probowac co na mnie dziala dobrze, a co zle, wole wykorzystac to co wypracowalam sobie wtedy

buzki i milego wieczoru