No właśnie pilnuję sie bardzo i nie pozwalam im na wychodzenie. Robie te malutkie rzeczy, które dla innych są oczywiste: kupiłam nowe buty, bo stare juz w strzępach. Zajęło mi to ze 2 miesiące jak i nie więcej. Parę nowych ciuchów itp. Czasami myślę o tym: jestem żałosna. Boję się wyrzucić jakąś stara podkoszulkę Ale pomału wszystko się prostuje.
Ale ja mam w głowie narypane...
Nie pojechałam do Polski na Święta, nawet o tym nie myślałam. Nawet nie myślę o wyjeździe do Polski jako o "wracaniu". Wiem, że na pewno pojadę w czerwcu w góry, prawdopodobnie w Bieszczady. Jest ciągle jeden smok do zabicia, czytaj: trzeba uderzyć w drogę, pobyć samej, pomyśleć, popłakać, poczekać aż decyzja się wyklaruje. chyba że nie wytrzymam do czerwca... zobaczymy.
A jeśli chodzi o moją szkołę, to jest to tylko wieczorowy kurs angielskiego. W styczniu zaczynam jeszcze trzymiesięczny kurs counsellingu (pomocy psychologicznej). Studia... skończyłam je rok temu, w Polsce. Filozofię.
No i Święta były po drodze. Bardzo fajne w tym roku, nawet się nie spodziewałam. Ulepiłam pierogi. Byłam u znajomej. Jeździłam na rowerze. Więcej piłam niż jadłam
Chłopcy nic prawie nie pamiętają (może to i dobrze), ja wszystko.
Dzięki, Corsi, że mnie odwiedzasz :*
Zakładki