Eh...a ja ciągle nie mogę się zmusić do jakiegokolwiek ruchu. Dziś tylko zrobiłam troche brzuszków i tyle Zazdroszczę. Chciałabym mieć z kim sie odchudzać.
Eh...a ja ciągle nie mogę się zmusić do jakiegokolwiek ruchu. Dziś tylko zrobiłam troche brzuszków i tyle Zazdroszczę. Chciałabym mieć z kim sie odchudzać.
A ja tu lece na ratunek, poczytalam wszystko i nic nie widze co by Cie zwatpienie dopadalo. Napisz cos wiecej. Ide zrobic sobie zakazana przez Montignaca kawe .
Dopisuje sie, nie wpadlas w miedzyczasie. O ile dobrze pamietam, to Twoje oficjalne wazenie jest we srody. Nie wiem czym sie zniechecasz, bo z tego co widze to bardzo dobrze Ci idzie. Jedzenie ladne, ruch do pozazdroszczenia. W perspektywie masz wyjazd moze gdzies na jesieni i to w cieple klimaty, tak ze motywacja jest duza.
Wiesz, Twoje kociaki sa urocze. Mozemy byc w jednym klubie zamieszkiwania z szylkretkami. Ja pokaze w moim pamietniku swoja zawodniczke. W jakim wieku sa Twoje futrzaki?
Selva, mój śliczny nowy strój kąpielowy leży i czeka aż go spakuję do plecaka, no i cały drży z niepokoju, czy pogoda w środę będzie śliczna
pozdrawiam ciepło i żegnam się aż do niedzieli
Cześć dziewczyny i chłopaki,
trujcie mi, trujcie, to może coś mądrego z tej diety w końcu u mnie wyniknie. Dzisiaj dopadło mnie zwątpienie. Sądziłam, że po prawie dwóch tygodniach mój organizm zacznie się przyzwyczajać do ilości posiłków. A tu dalej klops. Śniadanie, czasem też II śniadanie i obiad jem, bo należy odfajkować posiłek. Ani jestem głodna, ani mi się chce - taki bezsens. A jak jem bez głodu i chęci - to trudno wyczuć ile to będzie dobrze. A potem przez to, ze pojadam w ciągu dnia (tzn. jem śniadanie i obiad) znowu nie jestem głodna na kolację. I tak odhaczam to jedzenie jak punkty na check liście. To po pierwsze. Po drugie, tyle posiłków w ciągu dnia rozwala mi wszystko inne. Ledwo zjem śniadanie, tak naprawdę dopiero rozłożę się z pracą czy nauką, już wypada wymyśleć coś na obiad. I tak w koło macieju. Nużące to dla mnie. Spodziewałam się, że to znacznie łatwiej pójdzie. Jak jem tak często, brakuje mi tego fajnego uczucia głodu - bo wtedy to ja po prostu wiem, że trzeba coś zjeść.
Nooo, to mi się ulało.
Dzisiejsze jedzenie:
S: płatki owsiane, otręby i rodzynki z kefirem, kawa z mlekiem
O: pieczona pierś z indyka, fasolka szparagowa, surówka z marchwi, jabłek z sokiem z cytryny
K: 2 wasy z chudym twarogiem i dżemem
w międzyczasie: brzoskwinia, jabłko, ze 300g śliwek
Ruch: 80 minut biegania
mowiac szczerze- mam tak samo:/ znaczy- z tymi posilkami... jem je, ale wlasnie tak zeby bylo zaliczone... troche nie za fajnie, zwelaszca, ze jedenie bylo dla mnie jedna z przyjemnosci... no i kwestia czasu- pol dnia mysle o tym co zjem jak to zrobie i o ktorej. coz, mam nadzieje ze kiedys sie do tego przyzwyczaje i samo sie zorganiozuje...
dobranoc
Moim zdaniem troche za krotko jestes na diecie, zeby juz sie organizm przyzwyczail do malych i czestszych porcji. U mnie to pare miesiecy zajelo, zanim pory posilkow 'zakonotowaly' mi sie w mozgu Nadal pewnie nie jadlabym od razu sniadania, to wciaz robie z rozsadku, ale juz taki lunch, to mi sie automatycznie wyrobil, ze musze zjesc miedzy 12:00 a 14:00 i nie ma wyjscia Nawet na wakacjach az mi sie malzonek szanowny dziwil, jak o tej porze krzyczalam, ze ja musze cos zjesc... bo on to by dotrwal do kolacji, na ktora spozylby konia z kopytami i uprzeza
a ja raczej nie bywam głodna, tak "normalnie" ale jak mnie dorwie taki smak na coś... to koniec
pozdrowienia!
Anise, Ziutkaa - dzięki za wsparcie i pocieszenie. Mnie najbardziej wkurza fakt, że pomimo starań trudno mi będzie wychować organizm do jedzenia o stałych porach - bo te pory stałe nie są. I nie bardzo zanosi się, żeby to mogło ule zmianie. O ile śniadanie mieści się w granicach 6.00-9.00, to z zapisków wynika, że obiad przypada na 12-17, a kolacja 17-21. I jeszcze nigdy posiłki nie były o tych samych porach... . No ale w końcu dieta to sport dla wytrwałych, więc rzeźbię nadal.
Anise - Gacek ma 11 lat, a Bromba nie wiadomo ile. Szacuję ją na poimiędzy 2 a 8, znalazłam ją po wypadku, sądząc że to może Gacek mi się wymknął na parkingu z niedomkniętego kontenera. I tak naprawdę, to myślałam, że wiozę ją do uśpienia. Ale jak widać przeżyła, w końcu ją trzeba było zabrać ze szpitala - no to wzięłam. Szukałam jej domu - ale jakoś chętnych nie było, bo i trochę uszczerbków jej na zdrowiu pozostało, i nie jest to małe kociątko. Ktoś zadzwonił w ubiegłym tygodniu, ale ja już (wbrew zdrowemu rozsądkowi! ) nakłamałam, że nieaktualne. Jest jeszcze w trakcie socjalizacji. Piszesz, że twoja też świrnięta? Ja się zastanawiam, kto wymyślił, że u kotów po 10 r. życia zaczyna się starość. U Gacka nawet się na to nie zanosi...
Agnes86, jak chcesz zwiększać czas i dystans biegu, to rób tak: biegnij miarowym tempem dopoki się nie zasapiesz strasznie, potem marsz do czasu wyrównanie oddechu, znowu miarowy bieg - tak na zmianę. Stopniowo będzie Ci rósł czas biegu, a malał marszu. I wcale nie będzie to szło tak powoli, jak się na początku wydaje.
Ważenie jutrzejsze optymizmem mnie nie napawa, bo już czuję, jak puchnę przed zbliżającą się @. I nie czuję znacznego wzrostu luzu w ciuchach. A jutro czeka mnie jeszcze wielka impreza rodzinna, na której główną atrakcją będzie jedzenie... Brrr.
Zakładki