A już myślałam, że jestem...odzależniona już, od słodyczy. Byłam w błędzie . Zaatakowałam szafeczkę (a w niej jest mnóstwo słodyczy, bo imprezy za imprezami, więc miast z niej ubywać, ciągle wzrasta liczba tych łakoci W sobotę-rocznica ślubu mych rodziców ..więc i torcik będzie...ale mniejsza jednak o to. To, że na imprach nie ograniczam się zbytnio, to jestem jeszcze w stanie zrozumieć i zaakceptować. Ale..gdy w zwykły, szary dzień, najzwyklejszy z możliwych, ja atakuję szafeczkę..i jem, jem, byle szybciej..(bez delektowania się, ale tak, byle więcej i w jak najkrótszym czasie) no to tego to nie. Nie jestem w stanie zrozumieć! Ja jadłam i jadłam ,a im więcej jadłam tych łakoci, tym więcej ich chciałam . Czy osoba uzależniona od słodyczy, jest jak alkoholik? Nawet jeśli nie je ich od dłuższego czasu, gdy spróbuje kosteczkę czekolady (bo tak właśnie było ze mną. Zaczęło się od niewinnej kostki czekolady) musi wpaść w jedzeniowy ciąg? A więc..pozostanie mi pilnowanie się do końca mych dni. Bo nie ma co! Chcę być "niejedzącą łakoci, uzależnioną!"
Zakładki