witajcie, dziewczyny.

no no, mój wątek wypłynął na powierzchnię w sama porę...lepiej dla mnie bo muszę się przyznać, że w ciągu ostatnich 3 tygodni miałam napad obżerstwa po prostu jadłam do bólu, a najśmieszniejsze - bo z tego należy się śmiać, nie ma co rozpaczać - wcale nie chciałam tyle jeść może chciałam sprawdzić czy grozi jo - jo...może chciałam się poczuć "jak wszyscy". idąc o ulicy i wcinając jakąś słodycz albo bułkę ociekającą tłuszczem...wiem, że to niezdrowe (psychicznie też),ale robiłam to bez pomocy neuronów czyli mój mózg tego nie rejestrował

pewnie się dziwicie, czemu się nie załamałam...otóż, już od tygodnia mówię sobie - zacznę od jutra, koniec, no ale ciągle mi nie wychodzi. To nic, jutro też będzie nowy dzień i kolejna szansa na sukces postanowione - od jutra zaczynam żreć mniej, nie śpieszy mi się, ale dodam, że na 1500 już nie chudnę nie mam wiele "do oddania", ale jeśli zlecą 2 kilosy, będzie ok.

To nie jakieś kolejne dietowanie, po prostu chcę dać odpocząć biednemu organizmowi po tym obżarstwie doszłam do wniosku, że nie ma co się smucić - skoro mogłam zrzucić 20 kilo, 2 też potrafię

muszę iść obejrzeć swoje zdjęcia "po", bo w lustrze nie ten efekt.