Wskakuję dzisiaj rano na wagę... (odwyk działa bardzo kiepsko, ale to w końcu taki niewinny nałóg nie będę na siłę z tym walczyła) a tu 64,9...
Schodzę i wchodzę... 64,9 - żartuje sobie ze mnie
jeszcze raz... 65,3 - no teraz jestem skłonna uwierzyć

Wczoraj z rana trasa do 3Miasta i wieczorkiem powrót - w domku byłam na 21:30... i mimo tajskiego pysznego kurczaczka kokosowego (odsączonego na ręczniczku ), kilku kanapek - bo niespecjalnie miałam co innego wziąć na drogę a wałówka być musiała , tony jabłek (no koło 300 g) waga pokazała 0,2 kg mniej niż we wtorek... aż dziwne
Nie podliczałam kcal wczorajszego dnia bo już śniadanko i kanapki na drogę dały koło 1300kcal... tajskie nawet nie wiem jak wycenić... a było naprawdę pyszniaste.... ech...
A dzisiaj zjadłam dwie kulki lodów i napewno sobie nie będę ich żałowała... były pyszne i też zdrowe

Wczoraj dostałam od koleżanki, z którą spotkałam się w Gdyni, płytkę ze zdjęciami z długiego weekendu czerwcowego 2005 i majowego 2006... Obejrzałam sobie swoje zdjątka i stwierdziłam, że teraz już się nie dziwię że stwierdziła, iż nie poznałaby mnie na ulicy... Nie widziałyśmy się dokładnie 11 miesięcy, a w moim przypadku różnica 14 kg to naprawdę spora różnica... jak się okazało po przyjrzeniu się zdjęciom.

Cieszę się tylko, że już tak nie wyglądam