No dobra, wstyd straszny; wstyd ten trwa i trwa, i dopiero dzisiaj przemogłam się, żeby tu wrócić. Głupota ludzka (tj. moja) nie zna granic, naprawdę. Ważyłam 70 kilo. Matko, jakie to było piękne. Teraz aż trudno uwierzyć, że mogłam osiągnąć taką wagę. Może przyszła mi zbyt łatwo? Bo tak mi się właśnie wydaje, że jak już wskoczyłam na tory diety, to szło prosto. Najgorsze jest to cierpienie, te obsesyjne myśli o sobie i o tym, jak się fatalnie wygląda, kiedy jest się tłustym (czyli teraz). Najgorsze jest to, że ja znowu nie potrafię sobie wyobrazić, że mogę być chudsza niż teraz. A przecież mogę... Czasem patrzę na swoje nogi i widzi mi się, że z nich nie da się nic okroić i wątpię w dietę, no ale potem widzę siebie całą w lustrze i złudzenie mija. Myślenie otyłego człowieka to naprawdę niezbadane tereny. No ale kończę te wynudzenia, bo znając moję zapędy eseistyczne, wydałabym zaraz feletion, conajmniej.
Do rzeczy. Wróciło moje ukochane 15 kilo. Napchałam się po szwy i zobaczyłam na wadze 86 kilo. Boże, myślałam, że się rozpłaczę. Najgorsze jest to, że te kilosy wracają nocą albo jakoś chyłkiem i, ja przynajmniej, ich nie zauważam. Potem widzę 3 kilo więcej i myślę, że zgubię jutro, a potem nagle jest już 10 więcej, skokowo. I kiedy wróci cała reszta wygnańców, siadam i liczę, ile zajmie mi zgubienie 15 kilo, czyli, optymistycznie, 15 tygodni i płakać się chce. I znowu trzeba nakupić ogromnych spodni, z których większość zatrzymuje się na kolanach, kozaki nagle się nie dopinają, wszystko się trzęsie. Nie mówiąc już o kondycji. Wcześniej pisałam, że na aerobiku czuję się jak naoliwiona maszynka. Trzeba założyć nogę na głowę, zakładam, trzeba stać na jednej ręce, stoję. A teraz podbiegnięcie do autobusu to misja życia. Żenada, co za wstyd. Znowu jestem cicha, nic nie mówię w towarzystwie, bo przecież jak chlapnę coś głupiego, wszyscy pomyślą "co ten grubas bredzi". Prawda to, czy nieprawda, nie sprawdzam, ale tak się właśnie czuję.
Dwa tygodnie temu zaskoczyłam i schudłam 3 kilo. Znowu był ten dietowy flow. Ale nieostrożnie zjadłam coś w weekend i minęło, przybył za to jeden kilogram. Dobre jest jednak to, że już drugi miesiąc ćwiczę. Najpierw miesiąc chodziłam na bieżnię, teraz chodzę na aerobik. Powoli zastane mięśnie budzą się do ruchu, tłuszcz na razie dzielnie siedzi na miejscu, bo niestety wciąż jem za dużo. Ale mam nadzieję, że jeszcze dwa takie listy jak ten i znowu zaskoczę.
Doceniam to, jak wszyscy mnie tu wspierali. Obawiam się jednak, że tym razem wszyscy się wkurzą, bo ile razy można opowiadać o wilku. W końcu nikt nie wierzy, że wilk przyszedł. Tak, czy inaczej, muszę wreszcie schudnąć. Dla siebie i dla mojego zdrowia. Mam 21 lat. Kiedy, jak nie teraz? Kiedy życie już mi minie? Dość już go minęło.