Hej Panny
Znowu oszalałam. Zdecydowanie za często mi się to zdarza. Wczoraj utonęłam w kanapkach, a poza tym w domu pojawiły się orzechy laskowe, które kocham całym sercem i które rok temu pochłaniałam w ogromnych ilościach. Obawiam się, że już odbiło się to na mojej wadze.... Ogólnie rzecz biorąc, jest bardzo nieprzyjemnie. A do tego chyba się przeziębiłam, boli mnie gardło i chodzę zła.

A studiuję psychologię. Właściwie to nie czuję się, jakbym studiowała, obijam się i czytam książki nie-lekturowe Ale w sesji będzie się działo, nie będę jednak teraz o tym myśleć.
Ja się teraz wcale nie ruszam, z tym też trzeba coś zrobić, ale chyba jedynie przez pranie mózgu. Strasznie jestem zrezygnowana. Przez ostatnie dwa dni dla odmiany nic mi nie wychodzi a jeszcze parę zdarzeń w życiu towarzyskim popsuło mi doszczętnie humor. Za oknem pogoda pod psem, snuję się po domu w piżamie. Karo wyciąga mnie do kina na Palindromy, może pójdę, choć z kasą krucho aż do końca listopada... Sama zauważam, że te moje problemy są w większej mierze wyolbrzymione tym, że ciągle o nich rozmyślam i użalam się nad sobą, ale popsuły mi humor tak czy siak...
Maraton piątkowy był rzeczywiście smutnawy, ale filmy były świetne, tzn te dwa ostatnie, bo Wesele to inna kategoria. Polecam w każdym razie. A The Devil... też polecam. Specjalnie przed filmem przeczytałam książkę. Fajne, lekkie i przyjemnie się ogląda. No i piękna Meryl Streep....
No dobra, przestaję mędzić i smędzić. Idę zakopać się pod kołdrę z herbatką z miodem i cytryną (trudno i tak wypiję) i Jeżycjadą, którą czytam całą od początku, żeby zabrać się "na świeżo" za najnowsze tomy, które grzecznie czekają na półce