Witaj Bella o pięknym poranku

. Wesz, ja się nastawiam na odchudzanie nie tylko wtedy, gdy mam do tego zapał i entuzjazm. Takie uniesienia, płynięcie na fali zawsze mijają, i co wtedy? Wiadomo co. Bardzo bym chciała właśnie odciąć się od emocji, a raczej się od nich uniezależnić. Moje założenie jest takie: mam zapał czy nie, chce mi się czy nie, ja i tak robię swoje. Odchudzanie może być świetną zabawą, przyjemnym spędzaniem czasu i dawać dużo radości, wiem o tym. Kiedyś, w zamierzchłych czasach, odchudzałam się z ogromną pasją, każdy dzień przynosił nowe wyzwania i radości, był wypełniony celem, wstawałam z nadzieją i dreszczykiem emocji. Schudłam z 72 do 58 kilo. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że jeszcze tylko parę kilogramów dzieli mnie od osiągnięcia celu.... i przestraszyłam się. To co ja wtedy będę robić w życiu? Wyobraź sobie, że prawie z zazdrością patrzyłam na ulicy na kobiety z nadwagą rzędu kilkadziesiąt kilo;, one mają wspaniałe zadanie! I w najgorszych snach nie przypuszczałam, że za 12 lat ja będę miała takie pole do popisu...

Marzę o tym, aby odchudzanie na tyle weszło mi w krew, że wplecie się w rytm dnia codziennego, że nie będzie zajmowało moich myśli bez przerwy.
Zresztą tego entuzjazmu tak naprawdę jeszcze we mnie nie ma, dlatego że to nie pierwsze podejście, więc nie „rajcuje” mnie kolejne zbijanie wagi poniżej stówy i gonienie za ósemką. Tak naprawdę to cieszyć się zacznę gdy dojdę do 80 kg, bo tyle osiągnęłam przy poprzednim podejściu, a było to 2 lata temu. Zaraz po tym osiągnięciu dostałam nową, stresującą i wymagającą pełnego zaangażowania pracę i wszystko wzięło w łeb, bo nie umiałam ciągnąć dwóch srok za ogon i myśleć jednocześnie o pracy i odchudzaniu.
Teraz tak nie chcę.

Filozofii typu: dzisiaj mam zapał to się odchudzam, a jutro nie mam to się nie odchudzam –
WSTĘP WZBRONIONY