Witajcie
Ogłaszam wszem i wobec, że wczorajszy, pierwszy dzień kopenhaskiej mam już za sobą. Nie było źle, powiem więcej, całkiem przyjemnie, nie licząc jajek i szpinaku, bo to przyznaje, troche ciężko mi weszło. Ale nie czułam się słabo, nie byłam głodna. Przeorbitowałam 40 minut. Wyczytałam, że nie jest to dieta dla kogoś, kto planuje wysiłek fizyczny, ale nie moge sobie odpuścić orbitowania. Boje sie, że jak dieta sie już skończy, to moja kondycja zjechałaby do dawnego poziomu, kiedy przy niecałych 10 minutach nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Nie twierdzę, że teraz jest super, ale 40 minut potrafię przejechać i nie czuję się później jak po maratonie.
Jedna z koleżanek już się złamała. Pierwszego dnia, czyli wczoraj wieczorem. Jak dla mnie, to troche bez sensu sie było za to zabierać, skoro komuś brakuje silnej woli, żeby wytrzymac chociaż jeden pełny dzień. A ja postanowiłam, że jeśli tylko zauwaze u siebie coś niepokojącego, typu uczucie osłabienia czy różne inne zawirowania, to wróce grzecznie do 1000, chociaż bardzo bym nie chciała. Dlatego dzisiaj dietuję na kopenhaskiej z nowym zapałem, za chwile ruszam na orbiego. Nie poddam się, jeżeli inni są w stanie wytrzymać, to ja tym bardziej! Przecież jestem silna .
Gorąco pozdrawiam .
Zakładki