Tak, Tujanko, staram się nie miotać, bo ta szarpanina między rzucaniem się na jedzenie a rygorystycznym pilnowaniem diety nie przyniesie nic dobrego poza rozregulowaniem metabolizmu i psychiki, zwłaszcza jeśli - a wiele dziewczyn tak robi - będziemy się wpędzać w depresję, jakieś moralne dołki z powodu przerwania diety. Zresztą wydaje mi się, że osoby z taką otyłością, jaką ja mam, mają większą motywację do rozsądnego i zdrowego chudnięcia niż te prawie, prawie chudzielce z kilkoma, kilkunastoma kilogramami nadwagi
Bardzo zależy mi na tym, żeby moja dieta była zdrowa, przede mną przecież jeszcze rok, półtora odchudzania i nie mogę przez ten czas zrujnować sobie organizmu. Wczoraj przeczytałam na stronie Flora Institute, że spożywanie nadmiaru nabiału nie jest dobre (coś podobnego chyba napisałaś u siebie, że może przeszkadzać w chudnięciu), powinniśmy się ograniczać do jednej szklanki dziennie. Instytut Żywienia zaleca zaś minimum dwie szklanki przetworów mlecznych dziennie plus ser. I komu wierzyć? Zresztą nie ma żadnej pewności, że i dietetyk dobrze doradzi, więc w pewnych sprawach warto słuchać własnego organizmu. A skoro jem bez przymuszania ok. 50-100 g chudego sera i wypijam ok. jednej szklanki mleka/jogurtu/kefiru dziennie, uznaję, że takie jest moje dzienne zapotrzebowanie na nabiał i nie będę tego zmieniała na siłę.
Wstałam dzisiaj późno, koło dziesiątej - niedziela skłania do leniuchowania i to w dodatku bez żadnych wyrzutów - co niestety zamieszało mi nieco w dziennym jadłospisie, straciłam jeden posiłek. Na śniadanie zjadłam rybę w sosie pomidorowym, chudy twaróg, do tego pomidor i połowę grahamki podzieloną jeszcze na dwie kromki, razem 220 kcal. Na obiad mama zaplanowała pierogi z mięsem, kapustą i grzybami, a że zaczęłam terroryzować ją wagą (wożę nawet do dziadków) i ilością kalorii w słoninie, którą dodała do farszu, zrewanżowała się zagonieniem mnie do lepienia Zrobiłyśmy ich w sumie 101 (urok rodzinnych obiadków), okazało się, że są mniej kaloryczne niż podano w tabelach - a wyszły naprawdę duże, suchy ważył przeciętnie 37, ugotowany 45 g i miał zaledwie 70 kcal. Pozwoliłam więc sobie na zjedzenie pięciu, bez okrasy oczywiście, ale żołądek zaprotestował już przy czwartym i na nim skończyłam. Zostało mi jeszcze 500 kcal, a po niedzielnym obiedzie rzadko bywam głodna i zazwyczaj decyduję się tylko na jeszcze jeden posiłek. Na kolację czeka na mnie już w lodówce koktajl z truskawek i jogurtu, do tego dodam kawalek grahamki - razem ok. 250 kcal. Może skuszę się na kawałek czekolady albo batona do kawy na podwieczorek? Ale przyznam się, że mam coraz mniejszą ochotę na coś slodkiego. Ot, dylemat...
Od wczoraj biorę witaminy - Vita-Fem z żeń-szeniem. Znajoma farmaceutka postraszyła mnie wypadaniem włosów i ogólnym pogorszeniem samopoczucia przy odchudzaniu, a że faktycznie jakieś cztery tygodnie temu przestałam brać witaminy i ostatnio czułam się fatalnie, postanowiłam nie czekać na doradztwo lekarza w tej sprawie, choć myślałam, że może poleciłby on coś konkretnego właśnie dla mnie. Teraz pozostaje mi tylko czekać, aż wróci energia i ochota do nauki, a egzamin już 24, brrr...
Zakładki