Strona 598 z 739 PierwszyPierwszy ... 98 498 548 588 596 597 598 599 600 608 648 698 ... OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 5,971 do 5,980 z 7388

Wątek: *BUM* ... Gryzoń zrzuca polską nadwyżkę

  1. #5971
    Megamaxi jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    10-06-2006
    Posty
    0

    Domyślnie

    Trini bardzo sie ciesze ,ze wkleisz te wasza historie milosci-nie moge sie doczekac,bo napweno jest bardzo wzruszajaca i ciekawa a co do kosmetykow to nie moge sie wypowiadac,chyba tylko,ze kiedys chcialam miec ladne rzesy i gdzies taka glupote wyczytalam,ze mozna obciac i sie wydluza i skrocilam i teraz mam tez krotkie,glupota moja ma chyba granice mam taka nadzieje

  2. #5972
    Triskell jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    12-08-2005
    Posty
    0

    Domyślnie

    Proszę bardzo, na życzenie Megamaxi, oto historia naszego związku, napisana kiedyś na inne forum:

    Czas akcji: grudzień 2001.
    Miejsce akcji: cyberprzestrzeń.
    Osoby:
    -Ona (czyli ja): lat podówczas 34, doświadczenie w zwiazkach praktycznie żadne, znana przyjaciołom z tekstow typu "Nie lubię poezji o miłości, bo nie lubię poezji abstrakcyjnej, a wiersze o czymś, co nie istnieje, są dla mnie zbyt abstrakcyjne". Nie chcę tu malować obrazu osoby zgorzkniałej czy nieszczęśliwej, zawsze byłam optymistką, miałam ciekawe życie i mnóstwo przyjaciół, od ktorych często słyszałam "Jesteś tak silną osobą. Bardzo Cię podziwiam, że potrafisz być sama z własnego wyboru". Życie we Wrocławiu bardzo lubiłam, nigdy nie miałam ochoty na imigrację (podróze, tak, ale na stałe?), a mój stosunek do Stanów Zjednoczonych był co najmniej sceptyczny.
    -On, 8 lat młodszy, ale znacznie "bogatszy" w nieciekawe przejścia (dwa lata wcześniej kobieta, z którą mieszkał od sześciu lat, pewnego dnia spakowała siebie i syna i odjechała. Było to w Walentynki, a wkrótce okazało się, że wcześniej sypiała z jego kolegami i że pozostawiła po sobie mnóstwo długów). Po takich doświadczeniach doszedł do wniosku, że kobietom ufać nie należy i lepiej poświęcić się swojej pasji (komponowaniu i nagrywaniu muzyki na sequencerze i komputerze) i w tym też celu nabył komputer.

    Spotkaliśmy się w grupie dyskusyjnej poświęconej muzyce zespołu, którego oboje wówczas słuchaliśmy. Oczywiście żadne z nas nie trafiło tam w poszukiwaniu swojej drugiej połowy. Po kilku dniach zaprosiłam go do moderowanej przeze mnie mniejszej grupy, którą tematycznie mogę porównać do tego forum, bo rozmawiało się w niej o wszystkim: od wygłupów (podczas których wkrótce zorientowałam się, że Joshua i ja mamy bardzo podobne poczucie humoru i czasem cała reszta grupy zostaje gdzieś w tyle i tylko my dwoje pozostajemy "na placu boju", doskonale się rozumiejąc) do dyskusji o podejściu do życia. Pamiętam, że jedną z pierwszych rozmów, które przeprowadziliśmy, była dyskusja o "medicine wisdom" różnych zwierząt (czyli tak w uproszczeniu mniej więcej o tym, jakich cech możemy nauczyć się poprzez obserwację danego zwierzęcia). Zacytowałam mu wówczas fragment książki, który zawsze był jednym z moich życiowych mott (jeśli tak to słowo się odmienia ;-P), a w tłumaczeniu brzmiał mniej więcej "Trzmiel nie powinien potrafić latać. Zaprzecza prawom fizyki za każdym razem, gdy odwiedza kwiat. Ale nie zniechęca to trzmiela i nie powinno również zniechęcać Ciebie, jeśli chcesz coś osiągnąć, a wszyscy naokoło mówią Ci, że się nie da. Niemożliwość jest opinią. Możliwość jest stanem ducha. Pomyśl o trzmielu, gdy chcesz osiągnąć to, co nieosiągalne" (książka ma tytuł "Shamanism II, The Way of the Animal Spirits")... On był zaintrygowany osobą, która tak pogodnie postrzega świat i w pozornie negatywnych doświadczeniach widzi cenną lekcję, dzięki której możemy je docenić i cieszyć się, że się wydarzyły. A we mnie obudziła się "Triskell- lekarz złamanych serc. Jak już zupełnie tracisz nadzieję, to Triskell pomoże" i w pełnej gotowości bojowej zabrała się za dość wymagające zadanie . Przez cały grudzień rozmawialiśmy coraz częściej, namówiłam go do zainstalowania yahoo messengera (komunikator). Pamiętam, że jeszcze w grudniu mówiłam swojej przyjaciółce "Gdyby ten Joshua nie mieszkał w Stanach, to może mogłabym się w nim zakochać".

    I tak nadszedł bardzo ważny dla naszej opowieści dzień 19 stycznia 2002. Podczas rozmowy na ww. komunikatorze dowiedziałam się, że prawie miesiąc wcześniej, w okolicach Bożego Narodzenia, mój nowy zaoceaniczny przyjaciel napisał do mnie list, którego nigdy nie odważył się wysłać i że list traktuje o uczuciach, które zaczął do mnie żywić, a które nie do końca rozumie. Dużo czasu zabrało mi wyciągnięcie z niego tej informacji, jeszcze więcej - wyciągnięcie obietnicy, że list zostanie do mnie wysłany. Pamiętam, że rozmawialiśmy tak długo, że spóźniłam się na korepetycje (których na szczęście udzielałam synom mojej kuzynki, więc mogłam sobie na to pozwolić) a w drodze na nie wysyłałam przyjaciółkom entuzjastyczne sms-y, że coś ważnego się wydarzyło. Dla nas obojga była to przełomowa data, ja poczułam się tak, jakby nagle spadła zasłona pomiędzy mną i moimi uczuciami i pozwoliła mi zdać sobie sprawę z tego, że ja również w całą tą sprawę zaangażowałam się emocjonalnie.

    Obydwoje wiedzieliśmy, że kolejnym krokiem musi być spotkanie. Sprawa wydawała się beznadziejna, bo Joshua pogrążony był wówczas w typowym dla Olympii maraźmie, nigdzie nie pracował, no a biletów lotniczych do Polski to raczej na ulicy nie rozdają. I tu mój luby mnie zaskoczył. W ciągu tygodnia znalazł pracę, fizyczną pracę w drukarni, gdzie przez całą noc stał przy maszynie drukarskiej, żeby zarobić na przyjazd do Polski. Muszę przyznać, że w jakiś sposób wydawało mi się to bardziej heroiczne, niż gdyby fundusze owe zarobił jakąś łatwiejszą pracą.

    W międzyczasie nadal dużo rozmawialiśmy i coraz lepiej się poznawaliśmy. Dla mnie zaletą związku przez wiele miesięcy rozwijającego się tylko przez internet jest to, że jeśli tylko obie osoby są szczere i nie zakładają żadnych masek, to mają szansę poznać się znacznie lepiej, niż za pośrednictwem innego medium. Siedząc w zaciszu swojego domku, przy klawiaturze tak jakoś łatwiej się otworzyć i powiedzieć rzeczy, które czasem nie przeszłyby przez usta podczas spotkania twarzą w twarz.

    W lipcu Joshua przyjechał wreszcie do Polski. Naszemu spotkaniu na lotnisku towarzyszył dziwny dualizm, bo z jednej strony poprzez maile i rozmowy na messengerze poznałam go chyba lepiej, niż jakąkolwiek inną osobę, znaliśmy najbardziej intymne szczegóły swojego życia, a z drugiej strony fizycznie był on zupelnie obcym człowiekiem (nawet na nielicznych przysłanych mi zdjęciach wyglądał na każdym inaczej i nie byłam pewna, czy go rozpoznam... na szczęście lotnisko we Wrocławiu jest bardzo małe, więc dzikich tłumów nie należało się spodziewać). Ale nie było się czego obawiać, padliśmy sobie w ramiona jakbyśmy także i fizycznie znali się od lat.

    Od razu na początek zafundowałam mu typowo polską atrakcję: powrót z lotniska autentycznym polskim wehikułem - MALUCHEM (mojej koleżanki). Wrzuciliśmy jego bagaże na siedzenie obok kierowcy i razem usiedliśmy z tyłu. Po kilku minutach jazdy Joshua oparł głowę na moim ramieniu, nieśmiało, jak wystraszone zwierzątko, które postanowiło wyjść ze swojej skorupki i zaryzykować. Chyba zawsze pozostanie to dla mnie jednym z najcenniejszych momentów naszego związku .

    Przyjechaliśmy do mojego mieszkania, przygotowałam spaghetti i zasiedliśmy na balkonie, żeby je skonsumować. Skończyło się na patrzeniu sobie w oczy, trzymaniu się za ręce i od czasu do czasu dziubaniu widelcem w zawartości talerza, bez większego zainteresowania tą ostatnią czynnością .

    Był u mnie przez 3 miesiące, pojechaliśmy stopem na koncerty do Niemiec i Belgii, potem znajomi z Austrii zabrali nas do siebie na tydzień. W Polsce pokazałam mu Pieniny, Kraków, Wieliczkę, Oświęcim, zaliczyliśmy całonocną imprezę urodzinową mojej koleżanki w zamku w Bolkowie (koleżanka należała do bractwa rycerskiego), a potem pojechaliśmy jeszcze nad morze, zbierać w Stegnie bursztyny zaraz po wschodzie słońca i przekonać się, że Piekło (no niezupełnie, ale prawie - Hel) jest jednym z najzimniejszych miejsc, w jakich byliśmy (to już był październik, przed samym jego wyjazdem). Oczywiście sporo czasu spędziliśmy też we Wrocławiu, moi rodzice i siostra bardzo go polubili, siostra zachwycona tym, jak pomocny był, gdy jej angielski zawodził (Magda: "I was .... grrrrrrrrr!", Joshua: "Angry?"), podobnie wszyscy moi przyjaciele.

    Nie zawsze było idealnie. Chyba poprzednie przeżycia były jeszcze zbyt świeże, bo zdarzały mu się momenty gorzkich wypowiedzi typu "Nigdy nikomu tak do końca nie zaufam" czy "Szczęście nie istnieje. Ludzie, którzy mówią, że są szczęśliwi, nie są szczerzy", które mnie bardzo bolały, bo traktowałam je jako swoją osobistą klęskę. Ale te dobre momenty zdecydowanie przeważały.

    Joshua wyjechał z Polski 15 października i zaraz rozpoczął starania o legalne sprowadzenie mnie do Stanów na wizę narzeczeńską. Po jego wyjeździe chodziłam pochlipując z kąta w kąt, przerażona perspektywą tego, że możemy się nie widzieć przez najbliższe pół roku. Jak się okazało, proces wizowy trwał prawie ROK (częściowo dzięki wspaniałej poczcie polskiej, która zagubiła dokumenty wysłane do mnie z ambasady, co cały proces opóźniło o ok. 2 miesiące). Nie widzieliśmy się od 15.10.2002 do 11.10.2003! Znowu kontakt przez internet, docieranie się, burzliwe dyskusje światopoglądowe, po których dochodziliśmy do wniosku, że tak właściwie to nasze przekonania są bardzo podobne, tylko inaczej je nazywamy (a poza tym oboje jesteśmy bardzo upartymi istotami, które lubią mieć rację )

    Kiedy po raz pierwszy padła z moich ust (a raczej klawiatury) sugestia pogańskiej ceremonii handfasting, jego reakcją było zdecydowane "Nie". Matka, fundamentalna Adwentystka Dnia Siódmego, swoim fanatyzmem skutecznie zraziła go do religii w jakiejkolwiek formie, więc chciał ślubu cywilnego. Stopniowo jednak zaczęliśmy o tym rozmawiać, zaczął wypytywać, na czym właściwie polega taki handfasting i jak się dowiedział, że to my sami piszemy swoją ceremonię i jej forma zależy wyłącznie od nas, to wreszcie dotarło do niego, że żadna banda dzikich Pogan nie czyha na jego wolność osobistą i nie planuje natychmiastowej indoktrynacji ;-P. Tak naprawdę to nasze ścieżki duchowe są bardzo podobne, tyle że jego negatywne doświadczenia powodowały u nigo niemalże alergię na słowo "religia", podczas gdy ja zawsze miałam w tej sprawie wolną rękę, co nauczyło mnie znacznie większej tolerancji i otwartości (w niezliczonych dyskusjach pomiędzy nami to ja właśnie broniłam jego mamy i usiłowałam go przekonać, że jeśli dla niej jej wiara jest czymś ważnym i sprawia, że chce ona być lepszą osobą, to jest to tak samo wartościowe, jak przekonania jego czy moje, po prostu inne).

    Jednym z wielu wspaniałych aspektów naszego ślubu jest to, że udzielał nam go nasz dobry internetowy znajomy. Przepisy w Stanie Washington są pod tym względem nieziemskie: w większości innych stanów aby udzielać ślubu, trzeba mieć licencję (choć uzyskanie jej nie jest trudne). Tutaj nawet tego nie trzeba. Wytarczy, że _jedno_ z przyszłych małżonków (nawet nie muszą obydwoje!) uważa osobę udzielającą ślubu za "autorytet moralny" i uznaje, że tworzą dwuosobowy kościół (co nie musi być w żaden sposób udokumentowane, nawet nikt o to nie pyta). Red Cedars, nasz internetowy znajomy, bardzo podobnie do nas postrzega przyrodę, świat i miejsce w nim nas samych. W końcu to na niego zdaliśmy się w przygotowaniu ceremonii, my tylko zasugerowaliśmy jej temat przewodni: "Jedność w różnorodności".

    Na przygotowania do ślubu mieliśmy niewiele czasu, bo przepisy imigracyjne i specyfika wizy narzeczeńskiej wymagały, by odbył się on najpóźniej 90 dni po moim wjeździe do Stanów. Sukienkę przywiozłam z Polski, zobaczyłam ją na wystawie u krawcowej i od razu weszłam do środka i oznajmiłam "ja chcę taką samą". Ja również przywoziłam obrączki. Wiem, że to nie jest typowe, ale po prostu swojemu gustowi bardziej ufam, a poza tym zależało mi na tym, by było to coś naprawdę innego od tradycyjnych obrączek. Zapytałam J., czy chce wcześniej wiedzieć, pod jakim względem będą one szczególne, wybrał niespodziankę, więc dopiero podczas samej ceremonii dowiedział się, że obrączki mają po kawałku meteorytu. Znalazłam we Wrocławiu jubilera, który robi biżuterię z kawałkami meteorytów i urzekło mnie jego motto: "Ziemię naszą każdy może trzymać w rękach. Fragmenty gwiazd sa tylko dla nielicznych". Dla mnie te obrączki są symbolem olbrzymiego wszechświata, w którym jakimś cudem znaleźliśmy wtedy, kiedy już przestaliśmy się szukać. A w ostatniej chwili zdałam sobie jeszcze sprawę z powiedzenia "chciałabym mu dać wszystko, nawet gwiazdkę z nieba" i to też włączyłam do swojej krótkiej wypowiedzi o obrączkach, podczas naszej ceremonii (okazało się, że w angielskim podobnego powiedzenia nie ma i wszystkim się podobało). Nie pisaliśmy żadnych marriage vows (tu jest taka tradycja, że ludzie piszą swoje przysięgi małżeńskie i przed ślubem ciągle ktoś mnie pytał, czy mam już napisane). Totalnie improwizowaliśmy, bo to wydalo nam się bardziej szczere, niż czytanie z kartki. Skrzydła też były spontanicznym pomysłem, podjętym parę tygodni przed ślubem. Wianek z bluszczu i bukiet robiłam rano przed imprezą. "Mikrofon" do bukietu podarowała mi przed wyjazdem jedna z moich najbliższych przyjaciółek (jej rodzice mają kwiaciarnie i rozpaczała, że nie może mi zrobić ślubnego bukietu, więc chciała mi dać chociaż jego część). Miejsce wybieraliśmy sami, chciałam nad oceanem (Pacyfikiem!), więc niedługo po moim przyjeździe Red Cedars zabrał nas w parę miejsc i to nas urzekło: niewielki zagajniczek, z którego widać i słychać ocean, a w samym zagajniczku drzewa takie typowo tutejsze: zielone nawet w grudniu, bo porośnięte mchem, porostami, paprociami i bluszczem. Mieliśmy pokój z widokiem na ocean w pobliskim hoteliku i przyjęcie weselne w restauracji tegoż hoteliku. Była tylko garstka osób, nikogo z Polski, niestety. Mama Joshuy zaskoczyła nas tym, że nie tylko była na imprezie (i ani słowem jej nie skrytykowała) ale nawet przywiozła dla nas tort . Pogoda była wymarzona - rozważaliśmy opcję imprezy wewnątrz restauracji, gdyby padało, a ja miałam na wszelki wypadek ze sobą kożuszek. Następnego dnia była ulewa, w dniu samej ceremonii osoby, które przyjechały z dwóch przeciwnych kierunków, jechały przez strugi deszczu. A dla nas było cieplutko, wystarczająco cieplutko, by w grudniu na dworze mieć sukienkę z koronkowymi rękawami. Wszechświat nam sprzyja .

    Niemalże półtora roku później między nami jest cudownie i naprawdę wiem, że znalazłam TĄ osobę, na którą warto było czekać ponad 34 lata . Trochę musiałam tego mojego Joshuę "oswoić", ale warto było!

    O rany, ale się rozpisałam!

    Dodam jeszcze tylko, że link do zdjęć ze ślubu podawałam już w innym wątku, ale oto on raz jeszcze:
    [link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]

  3. #5973
    Triskell jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    12-08-2005
    Posty
    0

    Domyślnie

    PS. Jak widać, pisałam to półtora roku temu. Teraz byłoby już "3 lata później".

    Gratulacje, jeśli ktoś przebrnął przez całość.

  4. #5974
    Awatar animka001
    animka001 jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    07-10-2005
    Posty
    25

    Domyślnie


    Przeczytałam ...ba! wchłonęłam wszystko jednym tchem i ....słowa powiedzieć nie mogę!
    Trini ta historia jest taka piękna i urzekająca ,że nic nie trzeba dodawać...masz szczęście bo je rozdajesz , dzielisz a ono wraca! Budzisz we mnie nie tylko sympatię i podziw , ale i wielki szacunek!
    Buziaki
    !
    ___________________________
    stary adres
    nowy adres

  5. #5975
    Awatar skierka187
    skierka187 jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    21-07-2005
    Posty
    51

    Domyślnie

    ja również przeczytałam całość i jestem pod wielkim wrażeniem Aż nie wiem co powiedzieć Miłość jest piękna .....

  6. #5976
    hiiiii jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    01-01-2006
    Mieszka w
    Piła
    Posty
    85

    Domyślnie

    TRINI JA RÓWNIEZ PRZECZYTAŁAM CAŁOŚĆ JEDNYM TCHEM.
    JESTES SZCZĘŚLIWĄ OSÓBKĄ, CIEPŁĄ, SYMPATYCZNĄ.
    DZIELISZ SIĘ Z INNYMI SWOIMI ODCZUCIAMI.
    JESTEŚ PO PROSTU NIESAMOWITA.ZAWSZE CIĘ CENIĘ I PODZIWIAM .
    JESTES MOJĄ IDOLKĄ OD ZAWSZE.
    SAMYCH SUKCESÓW .

  7. #5977
    Awatar stopcia
    stopcia jest nieaktywny Znany na Dieta.pl
    Dołączył
    19-03-2006
    Posty
    117

    Domyślnie

    Trini ,jestes niesamowita [/list]
    zapraszam do mnie

    16.06.2010 waga 135 kg
    1.02.2011 waga 123.1kg,9.02.2011 waga 121,1kg
    [url=http://straznik.dieta.pl/][/url

  8. #5978
    luna64 Guest

    Domyślnie

    Triskell...cóż mam powiedzieć...poprostu brak mi słów Tak jak moje poprzedniczki przeczytałam historie Waszej milości jednym tchem -jest wspaniała Na jej podstawie można by napisac scenariusz do filmu

  9. #5979
    Awatar psotulka
    psotulka jest nieaktywny Znany na Dieta.pl
    Dołączył
    30-11-2004
    Mieszka w
    Babice gm. Oświęcim
    Posty
    531

  10. #5980
    luna64 Guest

    Domyślnie

    Mam coś dla Ciebie Menu z katowickiego Green Waya Już dzisiaj możesz sie zastanowić na co bedziesz miala ochotę w grudniu ,na spotkaniu


Zakładki

Zakładki
-->

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •