-
Tak... Dieta to okaleczanie psychiki. A przynajmniej ja się okaleczyłam i to mocno. Nie chodzi o odmawianie sobie, o to że inni mogą, a ja nie mogę... nie, chodzi o pernamentne myślenie na temat żarcia, jego kalorycznej wartości, ilości tłuszczów i węglowodanów i o tym, jak te magiczne "właściwości" wpłyną na moją d... pupę. Chodzi o nadmierną, patologiczną kontrolę...
Nie będę opisywać jakie dokładnie są moje doświadczenia (choć bardzo miło było dowiedzieć się, że tyle osób przeżyło coś podobnego do mnie - pozdrawiam mocno), ale chciałabym to zreasumować. Każda dieta kończyła się u mnie depresją, krzywdzeniem ludzi których kocham (a naprwdę mam kogo kochać) przykrymi słowami, brakiem zainteresowania itd. Teraz jestem po kolejnej i konsekwencje są dokładnie takie same, a może nawet gorsze, bo rzuciłam palenie i teraz zamiast kompulsywnie kopcić, kompulsywnie niszczę swoje ciało... Mam stany lękowe, nie potrafię się skupić na nauce (a pięć egzaminów to nie tak mało...), co tam jeszcze...? Zresztą na pewno przynajmniej po części to znacie.
Niby są efekty, ale co z tego, skoro ja się tylko boję tych efektów - że znikną, że są tylko skutkiem mojej imagincji, że kalorie, których ilość z trudem staram się zwiększyć zaraz poszerzą wszystko i wszędie...
Kluczem do tego wszystkiego jest poczucie własnej wartości, obraz samego siebie. Żeby się zmotywować do odchudzania poniżamy się, stajemy przed lustrem i mówiemy "O FUJ!!!", szukamy potwierdzenia w świecie zewnętrznym, że jest z nami źle. A ludzie chętnie nam dostarczają takich dowodów, a jak nie, to zawsze można sobie wmówić, że krzywo patrzą albo coś tam przekazują między słowami...
No i niby robimy to w słusznej sprawie, tylko, że efekt naszych działań jest odwrotny. Bez względu na to, jaką się ma obiektywnie nadwagę, jak się jest postrzeganym, powinno się choć trochę kochać siebie, akceptować każdą komóreczkę, tkaneczkę, każdą część ciała. Bez tego będzie zawsze tylko przykro, smutno, bez nadzieji i wiary.
Fajnie jest ważyć 50 kg (teraz ważę 53), fajnie jest mieć atut szczupłuści w ręce. Tylko, że to jest jeden mały atut, który nic nie rozwiąże. Koleżanki niby zazdroszczą, chłopak się cieszy, ci co nie wierzyli są źli... A ja chcę być szczęśliwa, chcę w końcu czuć, że jest dobrze (a nie tylko "niby" wiedzieć). Chcę spać spokojnie, cieszyć się drobiazgiem jak dawniej, mieć ochotę na sex jak dawniej. Chcę być sobą!!!
Życzę Wam wszystkim, żebyście miały zdrową motywację, żebyście osiągały wszystko mniejszym kosztem psychicznym niż ja, żeby Wasze efekty były trwałe i zdrowe. Ja już zdrowa nie jestem...
P.S. Jeśli kogoś zastanawia, że skoro zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, to dlaczego nic nie robię - odpowiadam: zdaję sobie sprawę, ale nie jestem emocjonalnie na siłach by coś zrobić. Na razie staram się wyjść z diety, bo wiem, że jak teraz nie skończę, to będą mnie zbierać...
P.S.2 Sorry za pesymizm, taki skutek uboczny mojego neurotyzmu
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki