-
Szczerze? Ani trochę.
Nie działa na mnie ani myśl o rozmiarach czy wadze, ani przytyki rodziny "ale pyza!" ani teksty koleżanek: "Ty to jak taka baryłka wyglądasz.."
Niech będzie, denerwuje mnie to, ale prędko o tym zapominam na rzecz czekolady.
Wtedy włącza mi się lampka "zacznę od jutra" i znowu jem.
A jeśli mijam jedzenie, jakiekolwiek nawet jeśli nie mam na nie ochoty, pojawia się myśl "wygląd to nie wszystko" i też jem.. Nawet jeśli nie chcę.
Bo nni mówią, że "inteligencji mi nie brakuje, wręcz przeciwnie" - ja w miejsce "inteligencji" wpisałabym cellulitis, ale to też mnie przestało wzruszać.
Od kiedy jestem przytyta, zauważyłam, że ludzie wyraźnie do mnie lgną. Teraz jestem wręcz rozchwytywana przez kumpli, i prawie zawsze mam dobry humor. Dodam jeszcze, że kiedy byłam szczupła, wciąż chodziłam sama, smutna i nieśmiała.
Chcę być szczupła, albo wręcz chuda!
Mój tłuszcz mi aż tak bardzo nie przeszkadza, szczerze mówiąc, to wcale, ale bez niego wyglądałabym estetyczniej i byłoby mi o wiele wygodniej.
I mam głupie podejście do życia i jedzenia. Takie.. hedonistyczne.
Podświadomie wychodzę z założenia, że mimo gruboty w gruncie rzeczy zerem nie jestem, a jeśli nie jestem zerem, nie ma sensu się martwić i trzeba korzystać z życia, ile się da. To, niestety, dotyczy też jedzenia. Moja sylwetka nigdy nie była klepsydrą, może przez krótki okres czasu, równomiernie potem przechodząc w rozszerzający się do dołu trójkącik..
A ostatnio też jem w przeświadczeniu,że nic mi już nie będzie w stanie zaszkodzić.
Bo jestem gruba i nie wyglądam jak dziewczyna ani pod względem ubioru, ani fryzury, ani tym bardziej anatomii :/ I tak żaden facet się za mną nie obejrzy (nie jest mi to zresztą potrzebne), bo nie jestem atrakcyjna ani pod wględem umysłowym ani fizycznym.
Zresztą, gdyby facet był ze mną ze względu na moją anatomię czy fizykę, czułabym się bardzo nieswojo, bo stawiałabym to na równi ze stwierdzeniem, że chce mnie po prostu przelecieć.
Wiem, że mówię od rzeczy, ale to moje osobiste, skomplikowane refleksje.
Kiedyś zresztą pojawiały się za mną na ulicach okrzyki z serii "niezły tyłek!" (wtedy jeszcze nie sarkastyczne..), które, wbrew pozorom humoru mi nie poprawiły, wręcz przeciwnie.
A kiedy czuję na lekcjach swój tłuszcz i waga daje mi się we znaki, również nie odczuwam żadnych negatywnych emocji. Jest mi to po prostu obojętne.
Może to głupio zabrzmieć, ale ja CHCIAŁABYM się tym przejmować. Mieć na tyle odwagi i samozaparcia, żeby stracić tych już nie 17, tylko 22 kilogramy.
I wiedzieć dokładnie, co robić, bo w granicach problemu leży jeszcze limit jedzenia i podejście psychiczne (kiedy za dużo zjem, oprócz zadowolenia i sytości ogarnia mnie jeszcze rezygnacja, że nie warto już dzisiaj ćwiczyć, bo zjadłam tyle, że to mi i tak nic nie da, i zacznę od jutra - a co za tym idzie - obżeram się do granic możliwości! I tak jest codziennie, właśnie przez tą rezygnację.. )
Chcę z tym skończyć, naprawdę. I naprawdę chciałabym mieć tą motywację. Ale te wszystkie rzeczy słyszę tak często, że jestem na nie uodporniona.
To być może zabrzmiało jak "nie chce być gruba, ale nie chcę też chudnąć", ale to jest tak, że chcę schudnąć, tylko.. nie mam po co.
p.s.: i przepraszam, że się tak rozwlekłam..
-
Cholercia, to ja już naprawdę nie wiem, co może cię zmotywować. Mężczyźni cię nie interesują, twój własny wygląd cię nie interesuje... Może zdrowie interesuje? Wiesz, że nadwaga wcale zdrowa nie jest? Wiesz, że każdy nadprogramowy kilogram obciąża twój organizm i daje mu więcej do roboty, co oznacza, że wykończysz się szybciej, niż by to się stało, gdyby twoja waga była w normie? Ech, pewnie zaraz napiszesz mi, że to też cię nie interesuje, bo jesteś przecież młoda i tak czy inaczej masz przed sobą mnóstwo czasu.
Wiesz, ja też kocham jeść. Uwielbiam dobre jedzenie. I miewam takie dni, że najchętniej pochłonęłabym wszystko, co w moim zasięgu. I to, co poza zasięgiem, też. Ale hedonizm hedonizmem, a smukła sylwetka jest dla mnie jednak ważniejsza. Bo chcę się dobrze czuć sama ze sobą. Bo nie chcę myśleć o sobie w kategoriach "ta tłusta pokraka". Bo chcę ubrać to, co mi się podoba, i nie wyglądać w tym jak parówka owinięta za ciasną folią. Mnie to motywuje. Wystarczająco, żeby nie uciekać w tłumaczenie się tym, że wygląd nie jest ważny i liczy się wnętrze. Wierz mi, przyjdzie moment, kiedy mężczyźni zaczną cię interesować. Kiedy ktoś wpadnie ci w oko. Wtedy przekonasz się, że wygląd może nie jest najważniejszy, ale jest pierwszą rzeczą, którą facet dostrzega. Jeśli jest ciebie wart, zauważy twoją inteligencję i zjadliwe poczucie humoru. Zauważy i doceni. Ale najpierw musi cię poznać, a prawda jest taka, że marne są na to szanse, jeśli będziesz przypominać wieloryba.
Tyle z mojej strony.
-
-
Moje poczucie humoru jest zjadliwe..? Chyba tylko w kontekście jedzenia.. O ile w ogóle istnieje
1. Kurczę, masz rację. Jestem o wiele bardziej obciążona, kiedy mam nadwagę, co zresztą czuję przy każdym ruchu. W gruncie rzeczy aż tak bardzo mi to nie przeszkadza, bo moje mięśnie zniosą jeszcze wiele, mam masywną budowę ciała, i nie czuję, żeby było mi ciężko, tylko czuję się ciężka sama w sobie - coś jakby "wada fabryczna".
Czułam się ciężką nawet jak byłam małą, chudą dziewczynką.
2. Tylko zawsze mnie denerwuje, że nie wiem, kiedy mogę sobie pozwolić na odskok, a kiedy nie, bo lubię działać tak, żeby mieć czarno na białym, a nie jakieś tam wyjątki od reguły. Więc wyjątki robię sobie zawsze, wychodząc z założenia, że "odbiję to sobie później". Tylko, że to "później" jeszcze nigdy się nie zdarzyło..
3. I boję się reakcji ludzi, bo kiedy ostatnim razem stwierdziłam np. że chcę przejść na wegetarianizm, zostałam po prostu wyśmiana.
Zawsze, kiedy wpadam na takie pomysły, towarzyszą mi szydercze chichoty i pełne kpiny pytania. Musiałabym sie chyba z kimś założyć, ale spoza rodziny, bo oni mają tendencję do rzucania mi kłód pod nogi..
-
Moje poczucie humoru jest zjadliwe..? Chyba tylko w kontekście jedzenia.. O ile w ogóle istnieje
1. Kurczę, masz rację. Jestem o wiele bardziej obciążona, kiedy mam nadwagę, co zresztą czuję przy każdym ruchu. W gruncie rzeczy aż tak bardzo mi to nie przeszkadza, bo moje mięśnie zniosą jeszcze wiele, mam masywną budowę ciała, i nie czuję, żeby było mi ciężko, tylko czuję się ciężka sama w sobie - coś jakby "wada fabryczna".
Czułam się ciężką nawet jak byłam małą, chudą dziewczynką.
2. Tylko zawsze mnie denerwuje, że nie wiem, kiedy mogę sobie pozwolić na odskok, a kiedy nie, bo lubię działać tak, żeby mieć czarno na białym, a nie jakieś tam wyjątki od reguły. Więc wyjątki robię sobie zawsze, wychodząc z założenia, że "odbiję to sobie później". Tylko, że to "później" jeszcze nigdy się nie zdarzyło..
3. I boję się reakcji ludzi, bo kiedy ostatnim razem stwierdziłam np. że chcę przejść na wegetarianizm, zostałam po prostu wyśmiana.
Zawsze, kiedy wpadam na takie pomysły, towarzyszą mi szydercze chichoty i pełne kpiny pytania. Musiałabym sie chyba z kimś założyć, ale spoza rodziny, bo oni mają tendencję do rzucania mi kłód pod nogi..
-
Rodzinę masz wyjątkowo dziwną, przyznaję - myślę, że nie warto ich w ogóle w temat twojego chudnięcia angażować, bo nie pomogą, a przeszkodzić będą z pewnością próbować.
To poczucie ciężkości można jednak trochę załagodzić. Mówisz, że masz mocną budowę ciała. Chuda nigdy może nie będziesz, ale możesz mieć smukłą, wysportowaną sylwetkę. Dbaj o to, by ćwiczyć wszystkie partie ciała, będą się wtedy ładnie kształtować. To naprawdę potrafi sporo zmienić!
A na odskoki najlepiej pozwalać sobie jak najrzadziej. Ja pozwalam sobie może raz na tydzień. I to też na malutkie odskoczki, a nie całe dni opychania się zakazanymi rzeczami. I jakoś chudnę
-
Spróbuję
Zaczynam od jut.. tfu! Od zaraz.
-
No! Tak ma być
-
Ratunku! Pizza!
-
Uciekaj, nie daj się! Zagryź jabłuszko, łyknij wody, ale przed pizzą zmykaj, ile sił
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki