-
Dobrnęłam. I napiszę. Bo naprawdę interesują mnie cudze problemy. Sama kiedyś miałam problemy, nadal je mam, tylko nauczyłam się z nimi walczyć. Chciałabym, żeby to samo udało się tobie.
Po pierwsze, skoro nie możesz powiedzieć psychologowi wszystkiego, nie ma w ogóle sensu do niego iść. Bo nie wiedząc, nie będzie w stanie ci pomóc. Są inne sposoby na wyrzucenie z siebie tego, co leży ci na wątrobie. Jeden z nich wykorzystałaś właśnie, pisząc na forum. Już sam fakt napisania o problemach zazwyczaj pomaga. Jeśli ktoś przeczyta, spróbuje zrozumieć - jest jeszcze lepiej.
Nie będę opowiadać mojej historii; nie lubię tego. Wiedz tylko, że w pewnym stopniu i w pewnym sensie jest podobna do twojej (konkretnie, jeśli idzie o nastawienie mojej klasy przeciwko mnie i o to, jak mnie traktowali). Dlatego wydaje mi się, że rozumiem. Wiem, że wtedy nie byłabym w stanie sobie z tym poradzić. Wiem też, co zrobiłabym dzisiaj, gdybym miała taką możliwość.
Po pierwsze, przestałabym tak notorycznie porównywać się do innych. Nawet gdyby byli tuż obok i wciąż przyćmiewali to, co robię. W końcu robię to dla siebie, a nie dla wyrobienia lub utrzymania konkretnej opinii w środowisku. Uczysz się dla siebie, odchudzasz się dla siebie, dbasz o siebie dla swojego dobrego samopoczucia. Żadne one czy oni nie powinni ci w tym przeszkadzać. A jeśli przeszkadzają, udawaj, że nie istnieją. Albo wyobraź sobie Ją za kilka-kilkanaście lat: spasioną od rodzenia kolejnych dzieci, z wałkami na głowie, w brudnym szlafroku, zmywającą tłuste gary w zadymionej, ciasnej kuchni, śmierdzącej starymi skarpetkami i niemowlęcymi wymiocinami. Odmitologizuj ją! Ona nie jest boginią; nie jest też lepsza od ciebie. Jest człowiekiem, a każdy człowiek ma prawo do słabości.
A propos słabości. Wiem, jak ciężko powstrzymać łzy, kiedy cisną się do oczu. Ale mimo wszystko spróbuj. Płacz, zwłaszcza publiczny, sprawia, że przestajesz czuć się ze sobą dobrze, mimowolnie tracisz do siebie odrobinę szacunku. Chcesz popłakać? Zamknij się gdzieś, odizoluj, popłacz. A potem otrzyj łzy, uśmiechnij się i wyjdź do ludzi.
Dbaj o siebie. Nic nie usprawiedliwia zaniedbania. A do tego zadbana (fizycznie i umysłowo) poczujesz się pewniejsza siebie i swoich poczynań. Na mnie działa.
I jeszcze jedno: wychodź z domu! Gdziekolwiek. Nigdy nie wiadomo, gdzie spotkasz kogoś, z kim będziesz mogła wreszcie normalnie porozmawiać. A idąc, uśmiechaj się do ludzi. Zobaczysz, o ile lepiej można się poczuć, jeśli ktoś odpowie uśmiechem.
A pech? Pech nie istnieje. Przestań wierzyć w swojego pecha, a zaraz przejdzie. Na kogoś innego
-
A co bytś zrobia, będą c w mojej sytuacji?
Widzisz, z nią jest taka sprawa, ona sama siebie mitologizuje.
Robi siebie na jakąś wielką leendę, a cała szkoła na to przystaje. I śmieje się z jej kawałów, skądinąd prymitywnych, chociaż głupoty jej zarzucić się nie da (oceny..)
Rozmawiałam o tym ostatnio z jednym nauczycielem, o dziwo - denerwuje ją tak samo. Twierdzi, że "da się z nią pośmiać, ale teraz chyba musi pogadać na poważnie".
Denerwuje mnie też to, że jest taka wygadana i ma pół szkoły przyjaciół, kiedy ja się musze zadowolić kilkoma osobami spoza klasy.
Samo w sobie mnie to nie denerwuje, ale zawsze mi opowiada co, kiedy i komu powiedział. Ja wszystko wiem. Wbrew własnej woli, bo słucham jej z czystej życzliwości.
I nie sposób jej wytłumaczyć, czy nawet okazać, że mnie naprawdę nie obchodzi to, co ona do mnie mówi.
Poza tym że uważa się za moją wielką przyjaciółkę, i właściwie nie dociera do niej że tak nie jest.. A gdyby dotarło, to jeszcze gorzej, bo ona ma tu monopol na wszystko. Dobre oceny, masę znajomych, najlepsze teksty mówi, zawsze wszystkim daje spisywać zadania, i kocha się przechwalać.
Ostatnio stwierdziła, że zacznie walczyć ze swoim egoizmem, ale mimo uroczystych deklaracji jej świat nadal kończy się na jej własnym nosie. Nie można jej nic powiedzieć, bo jest po prostu bez zarzutu!
Tak mnie to zdenerwowało, że aż schudłam.
Ale na krótko.
Jak to się robi, żeby się nie obżerać kiedy ma się problem?
Zapomniałam już, jak to jest.
Samo powiedzenie o nim już nie wystarczy.
Poza tym te problemy się mnożą!
Nie lubię obgadywać ludzi.. Bardzo nie lubię.
Ale to stanowi 60% mojego problemu.
-
Co ja bym zrobiła? Przestałabym podążać ślepo za innymi. Skoro chcą ją mitologizować, proszę bardzo, droga wolna. Ty wiesz przecież, że ona nie jest żadną istotą z innego wymiaru. Jest wygadana, ma znajomych - i co z tego? Przecież znajomych miewają nawet najbardziej prymitywne idiotki. Czasem miewają ich więcej niż ludzie wartościowi. Głównie dlatego, że ludzi wartościowych docenia się dopiero w pewnym wieku. Okres szkolny jest zazwyczaj okresem, w którym najbardziej popularni są ci, którzy najgłośniej krzyczą.
Słuchaj jej - z grzeczności, tylko tyle. I daj jej do zrozumienia, że robisz to z grzeczności. Bądź dumna z tego, że masz znajomych spoza szkoły - to w końcu oznacza, że są twoimi znajomymi nie tylko dlatego, że dzielą z tobą wspólne środowisko.
A jeśli uważa się za twoją przyjaciółkę, jej sprawa. Niech się uważa. Za kilka lat, kiedy skończycie szkołę i rozejdziecie się w swoje strony, będzie cię wspominać z rozrzewnieniem. I tyle - bo zazwyczaj to pozostaje ze szkolnych "przyjaźni".
Jesteś mądrą, wartościową osobą. Nie daj się ogłupiać!
-
Ale tak to jest.. jeśli chcesz kimś być.
Kimkolwiek.
Wyścig szczurów trwa.
A jeśli chcesz pokazać, że coś znaczysz, musisz krzyczeć.
Nie mówię tu o tym, że drę się na całe gardło.
Chcę tylko, żeby ludzie w ogle mnie po latach pamiętali.
Ona zrobiła karierę będąc gotką, ja mogę ją zrobić jedynie jako najgrubsza osoba w klasie, która jeszcze się doprawia..
Nie mogę na siebie patrzeć, nie chcę siebie takiej.
I naprawdę trudno mi to wyjaśnić, jak to się dzieje, że mam motywację, że szydzą ze mnie i moje własne łóżko przemieszcza się przy każdym ruchu leżącego, a w spodenki od WF - u od dawna się nie mieszczę, co zaczyna być widoczne i na zewnątrz.
Kiedy jem, staram się myśleć o konsekwencjach tego, co się stanie później, ale wtedy to do mnie nie dociera.
Widząc jedzenie, widzę porażkę, bo wiem, że prędzej lub później po nie sięgnę.
A dzieje się to bardzo szybko, bo jestem na to jedzenie zła. Nie mogę przejść obok tego obojętnie, bo to wykracza poza granice mojej logiki. Jedzenie jest do ZJEDZENIA. Nie jem dlatego, że muszę, nie odzywają się we mnie żadne pierwotne instynkty ani uzależnienie. Nie. Mogłabym odłożyć jedzenie.. Ale mi nie dają! Wychowano mnie tak, że "jedzenia nie można wyrzucać" - owszem, kiedyś to robiłam. To było wtedy kiedy byłam małą i wyjątkowo ładną dziewczynką, kiedy jeszcze umiałam patrzeć na siebie w lustro z zadowoleniem, a nie spazmem wściekłości. Ale strasznie się za to na mnie darli. Więc zaczęłam jeść.
Potem było też błaganie, żeby przestali kupować. Przestawali. Na tydzień! Potem znów wjeżdżały wafelki, czekolady, hamburgery, chipsy i zupki z fast - foodów.
Więc postanowiłam sobie, że zacznę to ignorować. Nie do końca mi to wychodziło, ale bardzo się starałam.
Kilkia stron temu na moim wątku pojawiła się historia o ryżu i sosie.
I tak było nie tylko wtedy.
Oni zawsze we mnie wmuszają.
Raz nawet zdarzyło się coś takiego, że z wielkim poświęceniem odmówiłam sobie wafelków.
Rzec by można - dzień idealnie dietkowy, gdyby nie mój brat, który wszedł z rzeczonymi wafelkami do pokoju. Zaczęła się bardzo ostra kłótnia, w której utrzymywał, nie wiedzieć czemu, że wafelki mają być zjedzone właśnie przeze mnie.
I tak mi truł, że w końcu zjadłam.
Nielogiczne, prawda? Zwłaszcza ze strony człowieka, który zwraca się do mnie per "grubasie", a tekst, który najczęściej mówi to "rusz ten gruby zad!" albo "jedz, jedz, obyś tylko nie schudła!"
Mam duże pole swobody, ale tego pod względem żywieniowym nie wiedzieć czemu uzyskać nie mogę.
Jedyne co słyszę od mojej rodziny, to teksty z serii, że jestem straszna, zła i zbuntowana.
No chyba każdy by był wściekły. Jestem wściekła. Na nich. otem mówią, że jestem nerwowa, zbuntowana, rozstrojona i takie różne pierdoły.
Ale diabli mnie biorą jak widzę dwóch chudzielców, którzy utrzymują, że pozjadali wszystkie rozumy i radzą mi, żebym "słuchała starszych i tyle nie jadła". Paradoks.
I ja chcę schudnąć, ale zawsze rano mam determinację, w południe ją tracę, zwłaszcza z pora obiadową, kiedy wmusza się we mnie najwięcej, wieczorem znów nic nie jem.
Nie wiem jak przeskoczyć ten problem z obiadem, zważając też na fakt, że chcę schudnąć szybko.
Chcę schudnąc szybko, żeby się tak nie męczyć. Żółć mnie zalewa, kiedy na siebie patrzę i muszę wciągać brzuch i policzki, żeby jakoś wyglądać..
Nie chcę się już siebie wstydzić, chce skończyć z tym sadłem!
-
Co nie oznacza, że nie będe starać się dalej.. ale naprawdę, ja już nie wiem, co mam robić..
W każdym razie, dziękuję, że interesujesz się moimi problemami :*
-
Wybacz, ale zupełnie nie rozumiem twojej rodziny. Wmuszają w ciebie jedzenie, a potem dziwią się, że jest cię o kilka kilogramów za dużo? To nieszczególnie logiczne, prawda?
Myślę, że ze wszystkich obranych taktyk odnośnie jedzenia najzdrowszy jest dystans. Jedzenie jest do jedzenia, owszem, ale to przecież nie oznacza, że musisz wchłonąć wszystko, co jest na talerzu. To nie oznacza, że musisz wcinać wafelki i czekoladę tylko dlatego, że istnieją i akurat są w zasięgu ręki. Jeśli nie jesteś w stanie wytłumaczyć tego swoim bliskim, cóż, będę musiała stwierdzić, że to z nimi jest coś nie tak, nie z tobą. Zbuntowana byłabyś, gdybyś nie chodziła do szkoły, a zamiast tego piła tanie wina pod blokiem. W tej chwili starasz się o siebie zadbać. Oni powinni chociaż spróbować zrozumieć. Jeśli nie potrafią, myślę, że musisz być gotowa na wojnę. O siebie.
Cholercia, aż mam ochotę przyjechać tam do ciebie i z nimi porozmawiać! Mogę?
Gotka, powiadasz? Miałam kiedyś taką znajomą: wysoka, szczupła, czarnowłosa gotka, której wszędzie było pełno, każdy ją znał, niektórzy nawet podziwiali. Dziś? Nosi wyciągnięte dresy i jest w ciąży z drugim dzieckiem. Farba z włosów się zmyła, na wierzch wyszły mysioszare pasma, gotyckie kiecki i gorsety już za ciasne, a poza tym nie wypada. I co jej teraz z tej młodości? Jestem pewnie jedną z niewielu osób, które ją jeszcze pamiętają. A cała reszta, która pamięta, teraz śmieje się z tego, jak skończyła.
-
Tak własnie jest, na przykład dzisiaj - zabrali mnie na ogród, "popracujesz, pograbisz a może nawet schudniesz", ale oprócz grabienia i pracy pojawiły się też cztery szaszłyki :/
Poza tym to jest taka trochę walka z samą sobą, bo od najmłodszych lat mnie uczyli, że .. no nie dosłownie, ale że jeść trzeba wiele.
Muszę zmienić swój sposób myślenia, bo wina jest nie tylko po ich stronie (taka prawda..)
Swoją drogą, kiedy oglądam ten film ("Richy") , zawsze mi się odechciewa jeść, nawet czekolady, co jest fenomenem, zważając na to, że nic nie jest w stanie mnie od niej odciągnąć..
Więc chyba zacznę zabierać ze sobą projektor
A zaraz idę na rower, jestem to winna mojemu organizmowi po trzech skibkach z Nutellą, czterech szaszłykach z grilla i jabłku.. Koniec z żarciem.
Koniec z żarciem.
Koniec z..
No mam nadzieję ;p
Swoją drogą ciekawy dzisiaj dzień miałam..
Najpirw te 3 skibki, potem biegiem do szkoły muzycznej na drzwi otwarte, stamtąd prosto na działkę, 4 szaszłyki, wracam i zdaję sprawozdanie a zaraz na rower biegnę
Z tym zbuntowaniem to muszę sie trochę zgodzić. Nie robię co prawda nic zdrożnego, ale wykonywanie poleceń innych z samej tylko wredności i dumy sprawia mi wielką trudność, zwłaszcza, jeśli wydający polecenie uważa, że zjadł wszystkie rozumy..
Gotka, hm, ciekawe, czy one wszystkie tak kończą.. Nie żebym jej źle życzyła, ale porządnie działa mi już na nerwy..
-
1) Kup sobie iPoda z video, wrzuć "Richiego" na dysk i oglądaj. Często Jeśli działa, warto.
2) Sposób myślenia da się zmienić - najlepiej zacząć od uświadomienia sobie, że obecny niekoniecznie jest poprawny i dobry. Ten etap masz już za sobą, możesz powoli zabrać się do naprawy relacji z jedzeniem. Można żyć, żeby jeść; można też jeść, żeby żyć. Ta druga opcja jest znacznie zdrowsza
3) Ta Nutella na chlebie to w sumie da się zastąpić. Miodem chociażby. Kaloryczny, ale zdrowszy. A trzy kanapki można zamienić na dwie. I ogólnie zacząć jeść częściej, ale mniejsze porcje. To jedna z podstaw zdrowego odżywiania: niewielkie, ale regularne posiłki (4-5 dziennie).
4) A przeciwko gotom nic nie mam, dopóki nie afiszują się zanadto ze swoją "gotyckością". Tacy zazwyczaj mają umysły bardziej przystające do dresika z trzema paskami
-
Nie moge go za często oglądać, bo mi spowszednieje i już nie będzie tak działał
Ale to fakt, że zawsze, kiedy go oglądam, odejmuję sobie od ust, nawet, jeśli to czekolada..
ięc gdybym go oglądała w kółko, umarłabym z głodu..
Teraz mam okres chudnięcia, ale takiego na serio.
To od tego, że po każdym posiłku funduję sobie wysiłek fizyczny. I to nie jest 10 przysiadów.
Dzisiaj zjadłam szaszłyka, pieczoną kiełbasę i z 5 - 6 skibek chleba, a żeby zrównoważyć przejechałam 25 km rowerem.
Przed chwilą skończyłam kolację, i czeka mnie jeszcze jedna praca.
Umysłowa.
Muszę zrobić projekt, o którym zapomniałam na śmierć a jest na jutro.
Właściwie to nie projekt, tylko materiały na projekt, ale zaprzęgnę do tego Wikipedię + drukarkę i jakoś to będzie..
-
Ten chleb, którego jesz tak dużo... Ja rozumiem, że można go "zabić" wysiłkiem fizycznym, ale chleb nie jest przecież jedyną opcją. Miałam kiedyś faceta, który był trochę przy kości; potem okazało się, że to głównie dlatego, że wciąż zapychał się jakimiś kanapkami. Znajdź alternatywę dla chleba albo spróbuj jeść ciemny (najlepiej mieszany, pszenno-żytni, pełnoziarnisty - bo razowiec też jest ciężki). To tyle, jeśli idzie o dzisiejszy wykład
A na rowerze też bym sobie pojeździła.
A projekt czego dotyczy?
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki