-
Mam problem.
Otóż tym problemem są słodycze.
Mam akurat przypływ MOCY, chęci i tłuszczu.
Tylko nie wiem, co z nimi zrobić.
Wyrzucić nieetycznie.
Poprosić żeby nie kupowali - prosilam wiele razy. Jak grochem o ścianę.
Zjeść - też źle. Wiadomo czemu.
A oddać naprawdę nie mam komu!
Jedno wyjście gorsze od drugiego, a poza tym, jak za długo patrzę na te słodycze, nachodzi mnie myśl że nie warto.
Kiedy je chowam - zawsze pamiętam gdzie je mam i w wolnym czasie rozmyślam, jak to wszystko się marnuje w mojej szafie..
Jedynym wyjątkiem jest opakowanie szwedzkich ciasteczek, które trzymam w barku, zalatują benzyną i nie smakują jak ciasteczka. Sam fakt ich istnienia poprawia mi humor, a w chwilach słabości zawsze biorę sobie takie jedno i mam dosyć słodyczy na cały dzień
Tylko właśnie, co zrobić z resztą?..
ps. mam nowy rower, który ujeżdżam trzy razy dziennie i.. nic.
Właśnie przez te cholerne słodycze, bo szukam na nie rady.
-
Nie masz komu oddać? Jestem pewna, że w pobliżu działają jakieś organizacje charytatywne, jakieś Caritasy czy inne akcje pomocy dzieciom. Oddaj słodycze tam, przestaną kusić i tyle. Albo oddaj je komuś, kogo znasz, a kto ma małe dzieci. Słodycze i dzieci zawsze idą w parze
Albo - ale to już niebezpieczne - trzymaj w szafce i trenuj silną wolę, a kiedy potrzeba ci prezentu na czyjeś urodziny, po prostu wyjmij z szafki coś słodkiego i obdaruj jubilata.
Te ciasteczka, co zalatują benzyną, na pewno są jeszcze jadalne?
A że z ujeżdżania roweru wciąż nic, nie ma się co dziwić. Nie tak prędko będzie coś, nie od razu Rzym zbudowano. Ale w końcu coś się ruszy. Wyjścia nie ma
Staraj się nie traktować jedzenia tak obsesyjnie! Są jeszcze inne rzeczy na świecie
-
Staram się, Maggie, staram się
Dzisiaj miałam świetny dzień pod tym względem:
Nie spałam prawie w ogóle (5:30 - 6:10), o 6:15 rano zrobiłam sobie 3 skibki z żółtym serem, na których żyłam przez kolejne 7 godzin w szkole do której biegłam 1,5 kilometra, wróciłam (to już 3 km :P), rzuciłam torbę, zjadłam 3 skibki z sałatką, wybiegłam (4,5 km ;p) na koło teatralne i historyczne na którym miałam siedzieć kolejne 4 h, okazało się że ich nie ma [... :/], więc to już 6 km biegania, wmusili we mnie drożdżówkę, a jeszcze czeka mnie spacerek po 7 km w obie strony, bo muszę odebrać dzisiaj zdjęcia od koleżanki.
Z innego miasta.
Razem 1,5 x 4 + 14 km.. czyli razem 20 km :j
A z tego, co mi się dzisiaj udało:
- Zjeść na śniadanie 3 skibki zamiast 6
- Wytrwać o tych skibkach 7 h i jeszcze nie być głodnym
- Wejść do sklepu, rozejrzeć się po półkach ze słodyczami i wybiec bez kupowania (trudno uwierzyć, że można przejmować się takimi pierdołami, ale jaki to triumf! Zwłaszcza na czczo..)
Nie zjeść drożdżówki dzisiaj - cóż - nie udało mi się, ale nie traktuję tego jako wpadki, tylko raczej nagrodę za starania, bo tego, przeciw czemu się oparłam przez te 9 godzin, nie udało mi się dokonać od bardzo dawna
-
Nawet z tą drożdżówką pewnie nie przekroczyłaś 1000-1100 kcal :] To też niedobrze, bo jeśli będziesz regularnie dostarczać organizmowi za mało kalorii, może stwierdzić, że to stan oczywisty, a kiedy zaczniesz normalnie jeść, będzie odkładał na później, bojąc się, że znów urządzisz mu pandemonium Wszystko z rozsądkiem, pamiętaj
A tego, że słodycza żadnego nie kupiłaś, gratuluję serdecznie. To faktycznie sukces - wiem, że nie tak łatwo oprzeć się łakociom!
-
Za to wczoraj i dzisiaj - gorzej.
Po raz pierwszy w życiu zjadłam ze złości.
Pewnie zacznę gadać jak stereotypowy grubas, ale odsuwam się od znajomych, bo nikt mnie nie docenia.
Zasypiam całymi dniami.
Co by mi miała dać ta dieta?
I tak rzadko kto mnie właściwie dostrzega (nawet w dziedzinie talentów, które, wbrew pozorom MAM)
A kiedy im tłumaczę, że nie mam siły, że to nie żarty, wiele mnie przerasta i jestem tym wszystkim po prostu zmęczona, obrażają się na mnie.
Kiedy ja nic na to nie poradzę, że zasypiam o piątej rano, (nie poradzę, już próbowałam, trzy dni bez kawy, jeżdżenie na rowerze w takich dawkach, że każdego by wykończyło, kolacja przed 21:00 i kąpiel przed snem, a to wszystko na nic! Nadal leżę z otwartymi oczami a jedynym widokiem przed zapadnięciem w sen jest zegarek na mojej wieży, który wyświetla piątą!) wstaję o szóstej, potem nic dziwnego, że śpię całymi dniami.
Teraz jest u mnie 15:41 i powinnam zaraz wyjść na akcję zarobkową.
A ja marzę o tym, żeby dostać się pod pościel, choćby w butach i ubraniu, i wyspać się jak człowiek.
Obiecałam moim kolegom, że przyjdę. Liczą na mnie.
Ale jestem tak wyczerpana, jakbym przez tydzień siedziała przed komputerem z przerwą na WC.
ps. Zawsze po zjedzeniu słodyczy, w dowolnej ilości (dzisiaj była dość duża! OJ, BĘDZIE KARA.. ) chce mi się strasznie spać.
Czy to normalne?
-
Dzisiaj zjadłam chyba z 8 skibek z Nutellą.. pizzę.. dwa jabłka i pół czekolady.
Właśnie wypiłam kawę.
A teraz biegnę na tę całą akcję.
Jestem dziwnym człowiekiem, po zjedzeniu czekolady oddałabym wszystko za ciepłe wyrko, wypiłam kawę.. i jestem w stanie pobiec na tę akcję z buta, 9 km!
Góry mogę przenosić!
Muszę zapamiętać, że słodycze mnie usypiają.. zawsze o tym zapominam :/
Mam nadzieje, że na tej akcji coś niecoś kalorii spalę..
Ja to jednak jestem głupia!
-
Spanie po słodyczach? Z tego, co wiem, małe ilości mogą pobudzać, duże natomiast (zwłaszcza czekolady) zaburzają jakoś mózgową chemię i w efekcie człowiek robi się ospały i najchętniej zdrzemnąłby się kilka godzin.
Jakakolwiek "akcja" by to nie była (brzmi jakoś tak... nielegalnie?), życzę powodzenia.
A jeśli idzie o problemy natury emocjonalnej... Wiesz, może to głupio zabrzmi, ale nie myślałaś może o tym, by spotkać się z psychologiem? Nie chcę brzmieć jak stara ciotka, ale lepiej zacząć już teraz, niż czekać, aż problemy rozhuśtają się jeszcze bardziej. Bo im bardziej rozhuśtane, tym mocniej uderzają. W ciebie, w nikogo innego. A o siebie warto dbać.
-
Ale żeby po trzech kostkach czekolady zapadać w sen, to chyba lekka przesada..
A akcja jest całkowicie legalna. To harcerska akcja, zawsze uzgadniana z kierownictwem hipermarketów, w których pracujemy.
Psycholog?
Byłam już, byłam, kiedyś nawet w poradni - tyle, że wizyta była na temat mojego rzekomego jąkania, a skończyło się na układaniu matryc, puzzli i rozmowie z panią psycholog, podczas której nie zająknęłam się ani razu
Zresztą, w swoim i innych mniemaniu jestem najzupełniej normalna, a juz na pewno nie niepoczytalna, bo wybacz - w Twoim wydaniu to właśnie tak zabrzmiało
Więc, zdrowa na umyśle i nie do końca na ciele, oświadczam: do psychologa nie pójdę
Ze złości zjadłam raz i więcej nie będę - to mogę Ci powiedzieć na pewno.
Podobnie chińskie zupki i chemiczne żarcie. Jedzenie czegoś takiego to upodlenie
** moje kolejne wielkie odkrycie **
Zresztą, odchudzanie to jest takie trochę dręczenie siebie, prawda? Dla własnego dobra, ale jednak dręczenie. A żeby móc się zacząć odchudzać, trzeba mieć motywację, czyli odpowiedni bodziec który powoduje kompleks i budzi ambicję. Psycholog stara się wszystko łagodzić albo wręcz niwelować, więc po rozmowie z nim stałabym się zapewne pulchną, wesołą dziewczynką. Czego się trochę boję - o czym świadczy sam fakt, że jestem tutaj.
ps. dzisiaj kupiłam sobie coś słodkiego, ale nie było to złamanie silnej woli, raczej zachcianka. Znaczy - eksperyment. Kupiłam sobie gorzką czekoladę, której nie zjem dziś całej, ale zażyję jeden - dwa rządki, żeby móc normalnie zasnąć.
ps II: to czymś grozi? Znaczy się, jedzenie tuż przed snem? (jeśli nie moge spać normalnie, to będę stymulować, ale nie mogę zasypiać o 5:00! Ja nie chcę!)
-
Nie twierdzę, że jesteś niepoczytalna. Uważam natomiast, że rozmowa z psychologiem mogłaby ci pomóc nabrać zdrowszego podejścia do jedzenia i do odchudzania. Bo - moim skromnym zdaniem - odchudzanie to nie dręczenie siebie, to raczej mozolna praca nad ulepszeniem siebie. Psycholog niekoniecznie musi gasić twoją motywację. Może też pomóc ci ją znaleźć i utrzymać.
A jedzenie przed snem? Cóż, w czasie snu metabolizm zwalnia drastycznie, więc jeśli jesz przed snem, możesz być pewna, że to, co zjadłaś, nie zostanie przerobione na energię tak szybko, jak gdybyś np. jadła ostatni posiłek jakieś 3 godziny przed pójściem spać.
Próbowałaś wspomagaczy? Jakichś pigułek nasennych?
-
:/
Dzisiejszy post będzie długi, i proszę, jeśli nie chce Ci się, w ogóle go nie czytaj. W innym wypadku udziel mi wyczerpującej odpowiedzi.
Dosyć dziwnym systemem osiągnęłam cel.
Po wszamaniu tabliczki gorzkiej czekolady położyłam się spać i od tamtej pory (jakiś tydzień temu?) nie mam problemów z zasypianiem, powiem więcej - zasypiam o 23:00, co mi się nie zdarzyło od 10. roku życia.
Problem mam inny, emocjonalny, i może wydać ci się to dziwne - rozmowa z psychologiem (tak, ja lubię działać szybko) nie dała zbyt wiele.
Problem mam inny..
Same zresztą ze mną problemy.
Wszystko mi się pogarsza - oceny, relacje ze znajomymi, z rodziną, drużyną, przyjaciółmi..
Zaniedbuję siebie coraz bardziej, robię to zresztą świadomie.
Jedyne, co we mnie zostało porządnego, to chyba tylko higiena osobista (wykluczając zwały tłuszczu, nieuczesaną szopę na zwieszonej głowie i podarte, byle jakie ubrania) - cała reszta naprawdę leży.
Przed chwilą wyszedł ojciec, który zarządził pizzę na obiad, a wrócił brat, który zaraz mnie od komputera wywali.
Tak wygląda moje życie pozaszkolne, mimo, że jestem postrzegana jako osoba o szerokich horyzontach, wysokiej inteligencji i cieksawym życiu osobistym.
Śpię cały dzień, siedzę przy komputerze, kłócę się z ojcem albo odrabiam lekcje.
Tak mija mój dzień.
Dzisiaj dostałam w szkole 1 z WFu, 2 z historii (z której zwykle mam 5 lub w najgorszym wypadku 4), 3 z biologii (normalka..) i 3 z polskiego, co ciężko uchybia mojej dumie, bo pretenduję na 6. I tak ostatnio leży moja edukacja.
Ja już naprawdę nie wiem, co ze sobą zrobić.
A 2 z historii miałam z kartkówki, z której napisałabym wszystko gdyby nie moja eks - przyjaciółka, która zagadywała nauczyciela o wszystkim, kiedy już dostaliśmy kartki.
Potem jescze zaczęła chrumkać.
Z desperacji zaczęłam zanaczać byle co, z rzadka myśląc nad tym, co ja właściwie zaznaczam. I dostałam 2, za to że "cokolwiek zrobiłam". Jak zabierał kartki, wrzasnął: "TAKA ZDOLNA, A JAK CO DO CZEGO PRZYJDZIE.. TAKIE BZDURY!!!" Ale ten zawód w jego wzroku to jeszcze długo będę pamiętać.
Zaraz po lekcji uderzyłam w ryk więc złagodniał i stwierdził, że w sumie 4 na koniec to mogę dostać. Więc warknęłam coś w stylu "Jakie cztery?!", więc stwierdził, że 5 w ostateczności może być i że "pogada z tą laską co chrumkała, bo jego też wkurza".
Swoją drogą, to głównie ona jest przyczyną mojego humoru, o czym nie chciałam wcześniej mówić. Była przyjaciółka, która po śmierci matki odwróciła się ode mnie, odwracając przy okazji 2/3 klasy, i stale się do mnie porównując i okazując mi swoją przewagę nad sobą, czym doprowadziła mnie do próby samobójstwa, od której w ostatniej chwili odciągnęła mnie muzyka, konkretnie, zespół Die Arzte, który wyświadczył mi wiecej przysług niż niejeden przyjaciel.. Brzmi absurdalnie, ale tak było naprawdę..
Możesz mnie przez to uważać za osobę niepoczytalną. Już mi wszystko, wszystko jedno.
Więcej tego nie spróbuję, chociaż naprawdę mam ochotę.
Właściwie, nie wiem czemu miałabym tego nie zrobić.
Ale póki co tylko (...) się obżeram.
Wracając jednak do niej, niszczy mnie pod każdym względem. Biorac pod uwagę, to, że mimo tego, iż nasze starania są takie same, ona zawsze jest o krok przede mną. Zawsze, kiedy ona ma 6, ja musze zadowolić się 5, kiedy ona ma 5, ja mam 4.. i tak dalej.
Ma lepszą sylwetkę (!), opinię, więcej kontaktów, zawsze lepsze pomysły, wyższe oceny, i wszystkim mi się chwali, psując mi tym humor.
Nie będe już na nią narzekać, bo mało kogo to interesuje.. wiem.
Z tymi "pięknymi" ocenami, zaraz po wyjściu z sali (bo kiedy słyszę od kogoś "nie rycz" łzy automatycznie mi się cofają, przez dumę) uderzyłam w ryk, ale taki porządny, i wyszłam ze szkoły. Co mnie jescze bardziej dobiło - poczułam nagle jak coś mi się ociera o miednicę. Co to mogło być?
MÓJ WŁASNY TŁUSZCZ!
Co jeszcze bardziej spotęgowało mój płacz, a jak sobie uświadomiłam, że z takim wyglądem płacząc raczej wywołam śmiech niż czyjekolwiek współczucie, wsiadając do tramwaju i przejeżdżając nad mostem dziękowałam Bogu że na to wpadłam - bo gdybym szła pieszo moja przechadzka skończyłaby się pewnie na dole tuż obok mostu ;/
Poza tym boję się przesady, boję się jej panicznie. Chcąc coś konkretnego osiągnąć prawie zawsze uzależniam się od tego (na przykład kiedyś, bardzo chcąc mieć białe zęby, szczotkowałąm je w każdej wolnej chwili, co skończyło się na tym, że bolały mnie przez 2 dni). Mam zapał tak wielki, że jak się do czegoś wezmę, nie odpuszczę.
Trochę inaczej jest z moim odchudzaniem, bo tutaj mam sporo wątpliwości, zachwiań i "wyjątków od reguły".. Ktoś powinien mi od A do Z wyjaśnić, jak to ma wyglądać, bo sama sobie nie daję rady.
Ludzie uważają mnie za osobę silna, ale w rzeczywistości tak nie jest - przykro mi.
To wszystko bardzo mnie osłabia.
Podobnie mój pech, o którym nie będę się rozpisywać, powiem tylko, że w dziedzinie odchudzania robi swoje. Wczoraj z powodu korków nie dotarłam na bardzo ważne spotkanie, do szkoły często się spóźniam przez przejeżdżające po drodze pociągi i wiele innych czynników (rzadko kiedy jest to tak naprawdę moja wina, nie mówię, że wcale, ale jednak naprawdę rzadko, z tym tylko że nikt mi nie wierzy bo wolą uważać mnie za osobę niesumienną).
Zawsze, kiedy wstaję z dołka, po jakimś czasie ktoś mnie znowu pałuje. Najczęściej Ona. Albo okazuje się, że właściwie nie wstałam, a tylko podniosłam głowę.
Jeśli dobrnęłaś do końca tej lektury, serdeczne dzięki.
Proszę, napisz mi, co o tym sądzisz.
Psycholog nie jest w stanie mi pomóc, bo tak napawdę g**** wie (nie mogłam mu powiedzieć wszystkiego tego, co pisało tutaj!)
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki