x 10000000.....

Dokładnie tak. Już nie śmiem się przypomnieć dawnym forumowym znajomym, bo moje powroty i ucieczki z forum to już pewnego rodzaju norma. Od dwóch lat tak. Wstyd.

W dodatku nauczyłam się dzięki forum wiele i zaczęłam to wykorzystywać, ale w sposób odwrotny od zamierzonego. Wiem, co dla mojego sposobu tycia jest najgorsze i z PREMEDYTACJĄ to jem/robię. Z pół- świadomym założeniem, że po dojściu do "punktu krytycznego" się za siebie biorę. Punkt krytyczny nadchodzi, a mi ręce opadają, nad swoją cykliczną, coroczną głupotą. Czyli - w ciągu zimy przybieram ok. 5kg żeby na wiosnę i w lecie je zrzucić. Tak jest zawsze, moje wszystkie dietetyczne założenia biorą w łeb jak się zaczyna listopadowa deprecha i konsumowanie słodyczy w wielkim swetrze, który ukryje co trzeba. Nawet przede mną samą ukryje! I tak na wiosnę człowiek się budzi z ręką w nocniku i fałdkami, pod lekką bluzeczką, która już nie ukrywa tak dobrze...

Który raz z kolei mam się mobilizować? Bo im więcej czasu mija od ostatniej "diety" tym trudniej zacząć. Złe nawyki są dosłownie chlebem powszednim i ciężko je ot tak zarzucić. A pogoda i moda są nieubłagalne.

Wiem, że sobie pobłażam. Jestem leniem hołubiącym swoją niekonsekwencję i słomiany zapał.

Z założenia - niskowęglowodanowo, po powolnym zmienianiu nawyków - south beach. Na razie muszę się nauczyć, że nie zjedzenie jednego batonika dziennie to nie tragedia, a woda mineralna może spokojnie zamienić colę.
Wymiary i waga po skończeniu @, bo chwilowo jestem opuchnięta od wody i zbolała.
Nie tylko fizycznie