Moniczko, aż cofnęłam się do swojego poprzedniego postu, żeby zobaczyć, czy ja faktycznie napisałam Ci, że uważam naszą sytuację za identyczną. No i niczego takiego nie napisałam. Przecież doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że dyskryminacja z powodu koloru włosów to nie to samo, co dyskryminacja z powodu braku papierka. Napisałam tylko, że skoro mnie się udało przełamać tą dotyczącą mnie dyskryminację (=znależć pracodawcę, któremu to nie przeszkadza), to wierzę, że Tobie również uda się przełamać tę Twoją (=znaleźć pracodawcę, który wystąpi dla Ciebie o wizę). Ale nie napisałam, że to sprawa identyczna, czy chociażby tej samej wagi. Wiem, doskonale wiem, że moja sytuacja jest inna. Nie miałam zamiaru sprawić Ci przykrości, pomniejszać Twojego problemu ani nic w tym rodzaju i bardzo, bardzo boli mnie to, że jednak to zrobiłam
(Wytłumaczenie mojego problemu, choć jeszcze raz podkreślam, że nie uważam go i nigdy nie uważałam za problem tej samej wagi, co Twój: Wiem, że mnie z moim kolorem włosów łatwo byłoby znaleźć pracę w Seattle, tyle że ja nie mieszkam w Seattle i nie mogłabym sobie na razie na przeprowadzkę tam pozwolić (finansowo). Moniczko, tu w Olympii są trochę inne realia. Sama widziałaś, jakie to wielkie "miasto". Tu pracy po prostu nie ma i to mówią wszyscy, którzy tu mieszkają. I owszem, ogłoszenia o pracy są co chwilę... i na każde odpowiadają setki kandydatów, bo to w dodatku miasto uniwersyteckie, więc chętnych do pracy jest bardzo wielu. Nawet osobie o normalnym kolorze włosów nie jest tu wcale łatwo. Spotykam sie co miesiąc w grupie osób, każde spotkanie zaczyna się od krótkiego check in, na którym ludzie mówią, co u nich. Najczęściej zaczyna się od pracy. Od tego, że ktoś nadal szuka, a jeśli ktoś powie, że znalazł, to gratulacje sypią się potokiem wielkim, bo to naprawdę rzadkość. A ja jestem z Olympią związana, bo tu ma pracę mój mąż, a on (przez to, jak potoczyło mu się życie) nie ma wykształcenia, żeby łatwo coś nowego znależć, a poza tym boi się nowych sytuacji - co zresztą jest głównym powodem, dla którego nie mieszkamy na razie w Polsce. I to nie są fanaberie, to jest naprawdę duża bariera psychologiczna. Liczę, że uda mu się ten lęk w końcu przełamać, ale ja nie mogę go do tego zmuszać. A grafik w fitness klubie to akurat nigdy nie był powodem, dla którego nie mogłam znaleźć pracy - napisałam tylko, że super, że nie dość, że coś znalazłam, to jeszcze nie muszę dla tej pracy z niczego rezygnować, ale na pewno nie szukałam jej pod takim kontem.)
Jest to na pewno sprawa innej rangi, niż Twoja i nie pisałam nigdy, że identyczna.Jedynym przesłaniem wiadomości, która Cię tak zraniła, było "Po burzy często wychodzi słońce, czasem dokładnie wtedy, gdy już zwątpiliśmy w to, że ono kiedykolwiek wyjdzie" Chciałam Ci dodać otuchy. Wiem, kochana, jak poważna jest Twoja sytuacja. Ale wiem też, jak niewiele brakuje, a może się ona zmienić (wystarczy, żeby jeden z tych pracodawców, którzy do tej pory żałowali $190 żeby wystąpić o wizę dla Ciebie, zauważył wreszcie, że zatrudniając Cię zyskuje znacznie więcej, niż $190!!!), czasem wystarczy przypadek, jakieś malutkie słówko gdzieś powiedziane - i cała sytuacja może się zmienić. I chciałam Ci w tamtym poście po prostu przekazać, że liczę na to i wierzę w to. Mocno w to wierzę, całym sercem, i cały czas przesyłam na tą intencję dobrą energię. W końcu musi się udać! Uda się!!! I jeszcze raz przepraszam, jeśli Cię sformułowanie z mojego postu uraziło. Wiem, jak Ci trudno i mocno jestem z Tobą
Nie powinno być tak, że musisz jechać do Niemiec, żeby chociaż przedłużyć swoją wizę. Moniczko, powiedzieć, że to niesprawiedliwość to mało, to po prostu k..ewstwo. Uwierz mi, gdybym mogła zrobić cokolwiek, żeby to zmienić, to zrobiłabym to. Ale jestem bezsilna wobec tutejszej biurokracji Mogę tylko wierzyć, że to w końcu minie, że w końcu znajdzie się ten jeden pracodawca, który wystaczy, żeby się wszystko zmieniło.
Czy nie ma szans, żeby uczelnia, dla której prowadzisz teraz kursy, wystąpiła o tą wizę dla Ciebie? Bo jeśli nie chcą tego zrobić, to sorry, ale pieprzą głodne kawałki o tym, że chcieliby Przecież Ty teraz pracujesz dla nich za darmo, więc wystarczyłoby, skoro tak bardzo chcieliby Ci za to zapłacić i tylko prawne przeszkody im to uniemożliwiają, sumować wszystkie Twoje przepracowane za darmo godziny, i jak dojdzie do $190 to "zapłacić Ci" występując o pozwolenie dla Ciebie. Byłby to zupełnie legalny sposób zapłaty, więc niech nie wygadują, że chcieliby, tylko nie mogą. Przecież akurat przy tej pracy łatwo byłoby udowodnić, dlaczego potrzebują właśnie osoby z Twoimi kwalifikacjami, jakoś tabuny Polaków posiadających doświadczenie pedagogiczne i wiedzę o językach (tak potrzebną, by jakiegoś uczyć) się tam chyba do nich nie dobijały o tą posadę. No wkurza mnie to, co się z Tobą dzieje i wcale nie uważam, że to sprawiedliwe, że tak być powinno, że to nie chamstwo
Moniczko, mocno Cię ściskam i nadal mocno proszę wszechświat o to światełko w tunelu dla Ciebie
PS (dodane ponad godzinę później) Właśnie Joshua był w domu na lunchu i prawie cały ten czas spędziliśmy rozmawiając o tym, jaka to wielka szkoda, że nie mamy tu businessu, jakiegokolwiek, w jakiejkolwiek branży, do którego moglibyśmy Cię zatrudnić, ani nie znamy nikogo, kogo moglibyśmy o to poprosić. Kurczę, naprawdę wkurza mnie to, że tak mało trzeba, dobrej woli jednej, tylko jednej osoby, a z drugiej strony, jak sama napisałaś, to "tak mało" to jednocześnie "tak dużo" Ale skoro my tak myślimy, to w końcu znajdzie się, musi się znaleźć, ktoś, kto nie tylko myśli tak samo, ale też ma techniczne możliwości by coś w tej dziedzinie zrobić
Zakładki