Triniu, najpierw daj mi gromko wykrzyknąć:
Happy happy tralalalala!
A założyliście dzisiaj z mężem bawiełnianą bieliznę i skarpetki? No no, jak ten czas leci, to już wasza druga rocznica... Serdeczne pozdrowienia dla czcigodnego małżonka, hehe...
A jak wiesz, dla nas to też trzecia rocznica zaręczyn...
Swoją drogą to ciekawe, że ty i ja mamy tyle wspólnych dat, prawda?
Meksykańska kuchnia jest nawet baaaardzo tucząca, ale tak jak wcześniej pisałam, starałam się ograniczać. Muszę przyznać, że obydwoje byliśmy pozytywnie zakoczeni tą restauracją, bo nie jest to jedna z tych pseudo-meksykańskich (czyli bardziej hamerykańskich aniżeli meksykańskich), tylko dość autentyczna... Potrawy były smaczne, a co najważniejsze przygotowane przez rodowitych Meksykańczyków... Mój mąż był w siódmym -meksykańskim- niebie, hehe... Jesli kiedyś znów do mnie zawitasz, to możemy się tam przejść... Pewnie znów dostaniemy rabat, więc wyjdzie nam to bardzo taniuśko...
A propos mojego męża - wczoraj miał Dzień Resocjalizacji w pracy, innymi słowy, dzień wielu tankjus i ogólnego obżarstwa w jakiejś ekstra restauracji na koszt firmy. Wprawdzie on za takim zbiorowym spadem wcale nie przepada, ale jak mus to mus, w końcu cała jego ekipa tam była, więc nie wypadało mu się wyrywać... Biedactwo, strasznie się tam nudził i co rusz do mnie dzwonił, więc zaproponowałam mu zrobienie prywatnej statystyki wszystkich tam usłyszanych "thank you"'us i "we appreciate", hehe, ale i to chyba nie bardzo mu pomogło... Jako że tak jak wspomniałam odbyło się tam ogólne obżarstwo na koszt firmy, mój mąż (a jakże) nie mógł sobie odmówić i gdy w końcu wieczorem dotarł do domu, to tak narzekał na swój żołądek, że nauczyłam go "Jestem łakomczuszkiem"... Ty wiesz, jak on to ślicznie wymawia? Ja jak zwykle byłam pod wrażeniem! Ma talent, chłopczyna...
Cały wieczór mi powtarzał "Jestem łakomczuszkiem", a nawet sam od siebie dodał "brzydkim", ale tu już oponowałam ofkors... Ostatnio gdy był chory nauczyłam go "Jestem chory" no i "boli mnie", teraz dodałam "żołądek", więc jak widać nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, przynajmniej powiększył mu się zasób polskiego słownictwa, hehe... Biedak, niestety pocierpiał trochę za to łakomstwo... Poszliśmy na mały spacer przed snem, bo pewnie nie mógłby zasnąć z tak pełnym żołądkiem...
A tym "łakomczuszkiem" rozkłada mnie na części pierwsze... Tak to słodko brzmi w jego wydaniu, że nie sposób się gniewać...
Ahhhh... Mąż przyniósł mi "niespodziankę": czekoladowe ciasteczko (w zasadzie nawet dwa), które dzisiaj spałaszował na śniadanie ze szklanką mleka... Wiem, niezbyt to dietetyczne, ale ono było taaakie kuszące... Wpisałam je sobie do mojego czerwonego kajecika, więc powinnam zmieścić się w limicie kalorycznym...
Mój mąż nie wiem czemu miał wyrzuty sumienia, że wczoraj pochodził sobie po restauracjach beze mnie (bo to było tylko dla pracowników, więc ja nie miałam żadnych żali do niego), więc już jestem wstępnie zaproszona do każdej z nich, oczywiście nie wszystkie w jeden dzień... Miło mi, nie powiem...
Triniu, ja po prostu chodzę szybkim krokiem po tej bieżni, na ogół ustawiam sobie szybkość 3.7, chociaż ostatnio troche tę szybkość zwiększyłam (do 3.9), bo jakos zaczęło mi się nudzić, hehe... Wiesz, ja mam mały problem z kolanami, a więc zwiększenie szybkości tak, abym mogła biegać jak na razie nie wchodzi w rachubę, chociaż czasami dostaję na to ochotę... Prawdopodobnie polepszyła mi się kondycja, przez co organizm sam domaga sie większego wysiłku, hehe... Ja zawsze nastawiam sobie program Fat burn, przy którym jest pilnowany mój puls, i wydaje mi się to jak narazie wystarczającym wysiłkiem... Przy okazji czytam trochę te hamerykańskie brukowce, czasami biorę ze sobą karteczki ze słówkami, aby powiązać miłe z pożytecznym, ale nie zawsze mi się chce tych słówek uczyć...
A do bieżniowej weteranki to mi daleko, ale dziękuje za to określenie, hihi... Z tego co widziałam, to wiele osób biega właśnie tak jak ty przez jakieś naście minut na rozgrzewkę i potem idą do maszynek, to w zasadzie bardzo dobra myśl, ale ja jestem leniwa, więc zostaję przez tą godzinkę na bieżni i czytam gazetki, aby sobie czas umilić... Nudzą mnie maszyny... Czasami zahaczę o te na nogi, ale nie więcej...
Już cieszę się na czwartek i na twoje naleśniki! Prawde mówiąc obawiałam się, że przez tego waszego gościa będziesz musiała mi odmówić... Cieszę się, że tak nie jest... Przyjadę jednak autobusem (albo kilkoma, bo chyba będę musiała się gdzieś przesiąść, prawda?), bo okazało się, że mój mąż potrzebuje samochód do pracy - w jego rowerze znów poszła opona, co go strasznie zdenerwowało, bo dopiero co ją wymieniał, więc do Świąt będzie jeździł samochodem, a po Świętach kupimy mu nowy rower, taki składany, aby nie miał problemów z autobusami (wiesz, w tych autobusach są tylko dwa miejsca na rowery, więc czasami jeśli te były już zajęte mój mąż musiał czekać pół godziny na następny autobus, a to nie jest niczym miłym)... Bardzo byłabym ci wdzięczna, jeśli mogłabyś mi napisać jakim autobusem ty tutaj przyjeżdżałaś...
Dzisiaj wreszcie dotarłam do toalety - po raz pierwszy od piątku... Strasznie mnie taki zastój denerwuje, ale nic na to nie poradzę... Dzisiaj rano wypiłam szklankę wody z tym płynnym błonnikiem, o którym już pisałam (Metamucil), więc może to pomogło? Nie wiem, ale najważniejsze, że trochę mi ulżyło...
Zakładki