To ja. Pokonana swoim łakomstwem i żarłocznością obrzydliwa ja. Dziś rano było już znów 69 na wadze... Jutro - boję się spojrzeć, bo dziś byłam na Komunii kuzyna i wszamałam ogromną ilość pożywienia. I choć od jutra znów wracam do jakiegoś 1000 najwięcej, to jakoś mi tak... dziwnie. Do tej pory, jak miałam "dzień żeru" - nie przybywało mi NIC. Kompletnie. Rozpływało się to wszystko jakoś, tak samo w sobie. A tym razem... Faktem jest, że nieco przegięłam... Pocieszam się tym, nadzieja matką głupich!!!, że ważyłam się co prawda rano, ale poszłam spać po 2 i na bankiecie zjadłam chleb ze smalcem, kawałek dzika i w ogóle same niezdrowe, tłuste rzeczy, więc może ten kg to jeszcze z niestrawionej nocy... Bo zdecydowanie strawić niczego nie zdążyłam. Dzisiaj czuję się już, mimo kolejnego obżarstwa, lepiej, poćwiczyłam przed chwilą dosyć intensywnie (aż mnie brzuch od brzuszków boli!), wlazłam po schodach na moje małe, ale zawsze jakieś, 4 piętro i piję czerwoną herbatkę.
Dziewczyny, proszę, wspierajcie mnie teraz. I uważajcie na swoje "dni żeru", żeby Wam się tak jak mi nie zrobiło... Jedyne, co dobre, że mogę znów tu zaglądać i tracić kilosy razem z Wami... Będzie dobrze.
ps. Lepiej mi, jak Wam to napisałam, choć wstydzę się tak potwornie... Tak niebotycznie... :/
Zakładki