Wczoraj było grzecznie, chociaż bez ćwiczeń. Tzn. bez aerobów. Jakieś brzuszki to tam robiłam. Ale to takie trochę zabijanie wyrzutów sumienia, brzuszki są ćwiczeniami na mięśnie i guzik dają odchudzaniu. Robię je dlatego, że są chyba najmniej dla mnie męczącym ćwieczeniem.
Dziś jeszcze nic nie zjadłam a mam już 900 kcal, o co mam do siebie pretensje, bo mogłam zjeść pączka, którego sobie obiecuję od długiego czasu (swoją drogą, co odchudzanie robi z człowieka, marzyć o tłustym pączku w takim upale, zamiast o jakimś biszkopcie z owocami )
Mój dzisiejszy dzień jest najlepszym dowodem na to, że można jeść i po diecie, i w trakcie diety normalnie, pozwalać sobie na jakieś "grzeszki", byle konkretne. Dziś nabiłam sobie licznik jakimiś idiotyzmami w stylu czekoladek, słodkiego napoju, kawy słodzonej syropem. Jakieś takie zupełnie bezsensowne rzeczy, którymi nawet się człowiek nie naje, tylko nabija licznik. Pizza, kluski, czy nawet ciastko w porównaniu z tym są rozsądne, bo jednak i można się najeść i jakieś wartości poza czystym cukrem, czy tłuszczem mają. Nawet jeśli nie za wiele, to lepsze coś niż nic. Co jest kolejnym kamyczkiem do mojej hipotezy, że można nawet zjeść obiad z frytkami, byle nie codziennie, ani nie 3 razy dziennie ale trzeba pozbyć się całej reszty śmieciowych kalorii.
Dziś chyba też nie będę ćwiczyć. Nie mam siły, jest duszno, a to znacznie gorasze niż gorąco :/
Wczoraj oprócz brzuszków coś na plecy robiłam, bo mnie trochę wystraszyłaś Himeko. Trzeba będzie choć trochę i tylne okolice ćwiczyć. Systematycznie.
Lecę uśpić Zbója i będę nadrabiać zaległości w czytaniu
Zakładki