Za oknem paskudnie. W pracy jak to w pracy- wyskoczyło kilka niespodzianych spraw. Nastrój odległy od wczorajszej euforii. Na szczęście udaje mi się trzymać dietę- wczoraj mam na sumieniu pół szklanki piwa, a potem 3 mandarynki i małe jabłko. Ale nie było to obżarstwo rzędu kilku tysięcy kalorii (mam za sobą i takie epizody), więc podchodzę do tego ze spokojem. Zgodnie z planem popracowałam trochę na działce, ale krócej niż planowałam, bo i chłodnawo i kondycja trochę nie całkiem wiosenna. Dziś pracuję po południu, więc rano trochę poćwiczyłam- miało być 1,5 godz., ale przerywały mi ze trzy telefony z pracy. Jestem po obiedzie i mam 910 kcal na koncie. Wieczorem planuję pójść na chwilę czuwania do kościoła, więc obok aspektu duchowego widzę też czysto praktyczne oddalenie od lodówki.