przesadziłam w ten weekend..ale to chyba jak w każdy...zjadłam wczoraj chyba z 4000 kalorii i prawie nic nie spaliłam..no moze troche bo jednak 600 brzuszków zrobiłam, na spacerze godzinnym byłam..ale to wszystkjo.... jessuuuu jaka ja jestem cholernie głupia!!!! nie potrafię wytrzymac nawet 4 dni....o rany..jestem na siebie wściekła ale jak to mówią "mądry polak po skzodzie"!!!

boli mnie brzuch..a raczej jego dolna częśc czyli macica..nie mam "tych" dni i nawet na nie nie pora...więc o co chodzi??? boli potwornie a ja musze siedzieć w pracy..

jutro mija termin mojego małego postanowienia:<<<< waga wskazała dziś 64 kilogramy ja wiem ze to jest o 10 mniej niż przed miesiacem, ale załozenie było że ma wskazać 15 września 60!!!!!

rozchulałam się z tym jedzeniem i chyba znów musze sobie zacząc w mawiac że jedzenie jest ochydne!!!! dziewczyny błagam nawrzeszcie na mnie, powiedzcie ze robie źle, ze nie mogę tyle jeśc że jestem nienormalna i jak tak dalej pójdzie to efekt yo yo murowany!!!!!
ja to niby wiem, ale jak sobie sama mówię to nie działa

dziś na śniadanko zjadłam 2 jajka na twardo, 3 sucharki i popiłam capuccino

powinnam teraz pić czerwoną cherbatkę ale jakoś nie chce mi się jej zrobic...dzis czas tak szybko płynie w pracy, że ohohho

po południu idę na siłownie, spróbuje wypocić choć połowe wczorajszych grzechów i przedwczorajszych tez

mam żły humor...źle się czuję, siedzę w pracy i ciągle myślę o jedzeniu..... mam dosyć i to nie jest jakies tam lamentowanie czy użalanie się nad sobą...

to jest kryzys...cholerny kryzys....