Uff, nareszcie mnie znowu praca pochłonęła i jem ciuta mniej (co nie znaczy, że ilość kalorii by prowadziła do spadku wagi) i posłusznie melduję, że walczę ile sił w umyśle
. Dziaisej nam facet naprawił bieżnię i z nudów znowu będzie możliwe chodzić do piwnicy wypocić te moje wypieki i kanapki i czekolady...
, szkoda tylko, że dopiero teraz, nic a nic bym się nie gniewała, gdybym zaraz po egzaminie mogła zacząć ćwiczyć
. Ehh...
Waga w sumie ta sama, biega między 57 a 58.5kilogramami, humoru do stałego przesuwania na tickerze to nie mam, więc obrałam jaki stabilny złoty środek. Oj, nawet to już nie życzę sobie tak tego wysmuklenia jak wyklarowania sprawy z moim ubezpieczeniem, otrzymania zaliczenia z biofizyki bez żadnych ceregieli i pomyślnego złożenia dokumentów w celu pobierania stypendium...
.
Thanks Asiontek, właśnie w tym największy mój problem, że ciągle czuję się gorsza od reszty. Ahh ta samoakceptacja![]()
Zakładki