-
Brawo Felicja!
1200kcal to ZAJ**IŚCIE mądry wybór, na 1000kcal metabolizm sobie lubi stanąć, zahibernować się w tak kryzysowych czasach i nie pozwala zrzucić ni grama. To nie motywuje, wręcz przeciwnie, dlatego potem jest takie wielkie jojo - zrozpaczona i zdołowana zastojem rzucasz się na pyszności. No i dlatego, że organizm ma swoje prawa... 1000kcal to sporo za mało, nie wybaczy tego, zapamięta i będzie dręczył psychicznie wizjami zakazanego i jak bardzo to jest pyszne... Tylko najsilniejszy się nie złamie
Co do bólu brzucha, to może przyczyna jest prozaicza bardziej... nie jesteś aby po prostu GŁODNA??? Bo ja tak często mam, tzn jak mam właśnie wtedy, taki nieprzyjemny ścisk
EDIT: Felicja co to za upadek morale na moim wątku? O co chodzi? Coś się stało, że się zdołowałaś, czy po prostu zaczyna Cię męczyć rygor diety?
Na diecie od zawsze na portalu - od 2005.
Wzrost: 177, wiek: 29. [MÓJ WĄTEK]
-
Siedziałam dziś cały dzień w domu i sobie przypomniałam o tym i o owym... A dietkowe załamanie to taki dodatek
Pris, ile ty zjadasz mniej więcej? Liczysz w ogóle czy starasz się jeść rozsądne rzeczy w rozsądnych ilościach?
-
kochaniutka, głowa do góry, bardzo Cię proszę!
-
Widzisz. Ze mną jest taki "problem". NIE LICZĘ. NIE WAŻĘ PORCJI. I mam 5kg mniej.
Stosuję klasyczne "ŻM" czyli... żryj mniej Babcina metoda. I na mnie działa, psychikę mam wypoczętą jakbym się wogóle nie odchudzała, bo moja jedyna metoda to zdrowy rozsądek, a nie tabele kaloryczne. Zaufałam sobie z oporami, myślałam, że będę podjadać i się oszukiwać - a tu nic takiego!
Spróbuj, zaufaj sobie, jedzenie jak normalny, szczupły człowiek to coś, co ma się utrzymać na zawsze. Nie będziesz liczyć kalorii i limitować sobie do końca życia, co? Może jednak ODPUŚĆ sobie? Nie myśl: dieta, myśl: jem zdrowo i do zaspokojenia głodu.
Moje jedzenie w punktach:
1. Jem do zaspokojenia głodu i staram się często, tylko produkty tzw. zdrowe.
2. Chleb tylko rano i pełnoziarnisty.
3. Zupy, bo niskokaloryczne - podstawa.
4. Mięso na obiad bez węglowodanów takich jak ziemniaki, kluski, ryż, itd. (dopuszczam tylko w mixach warzywnych mrożonych typu warzywa+kasza+kurczak, ale kurczaka jest w tym tyle co nic.)
5. Niskokaloryczne owoce (ananas, winogrona, kiwi, cytrusy, itd.) i sok pomarańczowy - zdecydowanie TAK! mają pewne kalorie, jasne, ale zaspokajają apetyt na słodkie, poza tym mój zmaltretowany latami eksperymentów, diet i jojo organizm zareagował sobie spiep**onym poziomem cukru we krwi. Muszę po prostu jeść węglowodany, nie uniknę tego, inaczej jestem osłabiona i serio - jest źle. Nie chcę mdleć na ulicy. Dlatego moje węglowodany to chleb, o którym pisałam wcześniej, w ciągu dnia marchewka i strączkowe w surówkach/sałatkach, 1-2x w tygodniu kasza czy ryż. Ale dzięki temu o czekoladzie zapomniałam dawno.
6. Warzywa: mrożone na patelnie, mrożone do zupy, świeże do surówek, świeże na kanapki i do twarożków. Sałaty, warzywa z grilla, mizerie... Po prostu: są ważne, pyszne, zdrowe i staram się nimi zastąpić kluski czy ziemniaki do mięsa. Dzięki nim zmienił mi się smak, mniej solę, przestałam prawie słodzić.
7. Zamiast piwa - wino na wyjście wieczorem.
8. I... najważniejsze: Nie załamuję się przy wpadkach.
A co lepsze: wpadek nie ma, odkąd odrzuciłam klasyczne dietowe rygory. Dziwne, zawsze się łamałam i spozirałam nerwowo na lodówkę. Teraz... cisza. Nic.
Na początku zapętliłam się w moim odwiecznym połączeniu II fazy South Beach z dietą 1200kcal i dostałam kota po tygodniu. Peszymistin (jest kochana i naprawde wiele wie o odchudzaniu, schudła dużo i co najważniejsze: TRWALE) i Corsi stwierdziły, że powinnam przestać liczyć kalorie, bo to nie ma sensu na dłuższą metę. Znają mnie na tyle, że wiedzą, że to dla mnie koniec i równia pochyła. Ucieknę przy pierwszej wpadce.
Liczenie kalorii sprawdza się u osób, które nie dietowały i mają psychikę nieskażoną wpadkami i ostrymi restrykcjami. Jak tylko zaczęłam liczyć kalorie, to cała paranoja z odchudzaniem zwaliła mi się na kark. Odwieczne poczucie winy, mimo że jadłam nieźle i w normie. Poczucie straty czasu, że za powoli chudne, bo męczę się jak Piekarski, a efekty marne (choć: normalne i dobre te efekty, ale niewspółmierne do poświęcenia i myślenia 90% czasu o jedzeniu i diecie, o tym jak jestem kiepska, żałosna i znowu mi nie wyjdzie).
Wiem, że post długi, ale ja naprawdę bardzo, bardzo, bardzo polecam odejście od diety jako takiej. Spróbuj chociaż odnaleźć swój rytm, swoje porcje, swoje smaki - z jedynym zastrzeżeniem, że ma być zdrowo i bez świństw typu fast food, czy słodycze. Musimy się nauczyć jeść jak zdrowy, szczupły człowiek, bo po prostu nie umiemy, przez te lata diet i jojo, sukcesy i załamki. To jest konkretny problem psychiczny.
Ja tam odmówiłam opętaniu przez jedzenie Nie myślę o nim, wtedy one (batony) nie myślą o mnie
Felicja jak masz się załamać teraz i zwiać, to chociaż spróbuj się wyciszyć i jeść zdrowo i do syta. Tyle. Od tego trzeba zacząć, od nauczenia się normalnego podejścia do tak normalnej rzeczy jaką jest odżywianie. To tylko ŻARCIE, nie dajmy się mu manipulować i załamywać!
Na diecie od zawsze na portalu - od 2005.
Wzrost: 177, wiek: 29. [MÓJ WĄTEK]
-
Pris,
jesteś wielka
-
tak, Felicja rozumiem Cię bo mam podobny problem. Jest dzień ze 1000kcal mi wystarczy a inny ze ten 1200 minimum. Ja zrobiłam tak, ze po prostu staram się nie przekroczyć 1200, a jak zdarzy mi się ze 1000kcal wystarza to nie dojadam na siłe.
Co do bananowej to ja po niej na kibelek nie leciałam i ma ona łącznie wynieść 800kcal i znalazłam ją w wydaniu specjalnym Super Linii
Nie załamuj nam się! :*
-
Rzecz w tym, że ze względu na mój tryb życia (praca i studia po 12h dziennie) i nieregularne żywienie muszę dostarczać mojemu organizmowi równą dawkę energii. Chcę się odżywiać zdrowo, to fakt, nie mam zamiaru się głodzić, bo wiem do czego to prowadzi. Ale muszę też zwalczyć mój paskudny cellulit, zanim zeżre mi wszystkie tkanki. W kremy nie wierzę, stawiam na zdrową, niskokaloryczną dietę i ćwiczenia.
Postanowiłam, że do końca pierwszego miesiąca diety będę się trzymać 1200kcal (a nie 1000), a następnie będę dodawać 200kcal miesięcznie aż do 1800. Całość powinna zająć mi 4 miesiące. Mam nadzieję, że przez ten czas pozbędę się złych nawyków żywieniowych (nocne podjadanie, żarcie wg zasady: pchamy, póki się mieści; jedzenie byle czego, bo pomysłu brak) i po diecie będę już z nawyku sięgać po lekkie, pełne witamin posiłki.
-
Dodaję nowe tickerki, zawsze to łatwiej zmierzać do celu, niż na oślep przed siebie
-
Pris: jesteś cudowna, jesteś wielka (i nie o rozmiar mi tu chodzi )
Ale jak Ci sie to udało? Tzn wiesz, ja mam zawssze "wszystko albo nic", jak przestaję liczyć kalorie, to stopniowo przestaję też jeść rozsądnie: najpierw jest ok, a potem "ojj małe ciasteczko nie zaszkodzi" i ani się obejrzę aż zaczynam zjadać wszystko co znajdę... Jak to zrobić, zeby się z tej psychicznej pętli wyrwać???
Felicja: jesteśmy z Tobą i rozumiemy, że miewasz dość - ale się nie dawaj! Będzie dobrze! Waga w dół!
-
Tańcząca,
mam właśnie to samo. Jak się ściśle nie kontroluję, to wcinam po 4000kcal dziennie. Dla mnie pizza o średnicy 50cm to pikuś!
Mam nadzieję, że po wykonaniu mojego 4 miesięcznego planu mój apetyt się zmniejszy i nauczę się zaspakajać mniejszą ilością i to zdrowszego jedzonka. Bo normalnie to potrafiłam jadać np. makaron z cukrem, masłem i cynamonem na przemian z frytkami całymi miesiącami bo mi się nie chciało myśleć co byłoby zdrowsze... Byle się najeść smacznie i tyle. Stąd mój wstrętny cellulit.
3. dzień A6W. Było fajnie. Od jutra po jednej dodatkowej serii do każdego ćwiczenia.
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki