Wobec braku kandydatek na stanowisko mojego osobistego kata, za kołnierz wytargałam się sama. Trochę pomogło... bo nic tak nie działa na człowieka, jak brutalna prawda. Nawet gdybym zeżarła wszystkie daktyle tego świata - kociejowi życia to nie przedłuży. Więc wszelkie moje histerie, rozpacze, depresje nie mają większego sensu.
On będzie żył jeszcze tyle, na ile pozwoli mu jego biedne, schorowane ciałko. A ja mogę robić wszystko, żeby mu pomóc walczyć. Ale to, że ja sobie zrobie krzywdę w niczym mu nie pomoże. Wręcz przeciwnie, bo zajmę się użalaniem nad sobą, zamiast koncentrować wszystkie siły i całą energię na dbaniu o niego.
Daktyli więcej nie będzie. Dotychczas kupowałam je i nie były dla mnie groźne - nawet jeśli zjadłam 100 gram dziennie, to byłam w stanie w limicie to zmieścić. Dziś, cholera, też nie jadłam ich z premedytacją. Moje podjadanie, tudzież wyłamanie się z pór posiłków, dotyczyło głownie zjedzenia obiadowej sałatki na 3 porcje, ale godzina po godzinie. A potem to wszystko podliczyłam i złapałam się za głowę.
Co nie zmienia faktu, że daktyle aut, bo za łatwo, zdecydowanie za łatwo mi się po nie sięga.
Fraksi, jeśli chodzi o dogrzewanie Maćka, to chyba osiągnęliśmy w tej chwili optimum logistyczne, z tym założeniem, że trzeba zarywać noc i spać w odcinkach.
Wersja łóżkowa się nie sprawdzi. Przede wszystkim dlatego, że tam są kuwety ze żwirkiem, a ten mały pieron tylko patrzy, żeby do takowej śmignąć i znowu wyżerać. A w kuchni wykładam mu kuwetę gazetą. Po drugie pokój jest duży, a w tej chwili mamy wiatr prosto w okna. Nie dałabym rady go ogrzać. Poza tym - pozostałe zwierzęta. Ja muszę mieć kontrolę nad tym, co i ile kociej wydala, bo od tego będzie zależało to, jakie leki dostanie jutro i czy je dostanie, chociaż ja cały czas marzę, że jednak zrobi mi te uprzejmość i kupę wyprodukuje sam. Ale nie wiem, czy się nie rozczaruję. A kupy jednego kota od kupy drugiego nie odróżnię Poza tym - Maciek czasami miewa zatargi z Miśkiem, kończące się prychaniem i ucieczka na szafę, a ja nie chcę chorego kota na to narażać. Ponadto - kuchnia to jego terytorium, tu czuje się najpewniej i najbezpieczniej.
W związku z tym - teraz jeszcze godzina grzania kota - potem 2,5 godz snu, potem grzanie, potem spanie do rana czyli do 6 z groszami. Jutro teoretycznie mam coś tam pracowego do zrobienia, ale juz uprzedziłam, ze moja dyspozycyjność jest w tej chwili ściśle powiązana ze stanem Maciusia, więc nawet jeśli nawalę - nikt nie będzie miał specjalnych pretensji.
A.... właściwie ja cały czas - ze zrozumiałych zresztą względów - o Maćku, a zapomniałam Wam napisać o Trusi. Kicia robi postępy i to coraz większe. Już drugi dzień mieszka w pokoju, na szafie o wiele niższej, niż przedpokojowa i już nie zapada się w siebie kiedy zaobserwuje, że się na nią patrzy. Ba, nawet przychodzi do jedzeia, oczywiście na razie przemykając pod ścianami i chowając się za sprzęty, ale jak na nia - to postęp olbrzymi. Celowo nie podaję jej jedzenia na szafie - żeby się odwazyła, żeby się przełamała. Jak na razie - taktyka działa.
właściwie tyle, Maciuś właśnie zainstalował się na moich kolanach, więc dalsze stukanie w komputer odpada.
dobrej nocy!
Zakładki