Hej hej
Wczorajsze menu:
rano: dwie kromki grahama, 50 g sera pleśniowego, margaryna, około 430 kcal
obiad: panga, cebula, pomidor, ogórek, jogurt - około 411
podw: kefir około 200 kcal
razem: 1041
I to było jedzenie, które skrupulatnie policzyłam, ale wieczorem doszły jeszcze do tego:
kapusta zasmażana (dużo) zrobiła moja Mama, nie umiałam się oprzeć. Dość, że oparłam się ziemniakom i kotletom schabowym w panierce - tych nie ruszyłam
kilka śliwek
arbuz
szklanka maślanki owocowej
i to by było wszystko
Dodam jeszcze, że byłam bardzo dzielna wczoraj, bo piekłam banany w cieście naleśnikowym w głębokim oleju i jedynie skosztowałam tyci kawałeczek. To jest pewnie powód do dumy.
Jeśli chodzi o wagę, to raczej nie będę na nią w ogóle wchodziła przez tydzień, może dwa, bo czuję się strasznie ciężka i opuchnięta. W dodatku biorę leki, które mogą spowodować przyrost wagi, więc po co się stresować.
Wiecie, mam naprawdę problem z wieczorami. Jadłabym wtedy bez opamiętania. To wtedy puszczają mi hamulce. Cały dzień, aż do wieczora, ładnie, a potem zaczyna się jazda.
Rowerek wczorajszy: tak jak pisałam do południa 50 min rowerka, wieczorem jeszcze zrobiłam 15 minut, ale z dużą prędkością. Jednak się da szybciej jechać. Zmniejszyłam obciążenie na jedynkę i od razu szybciej nogi się kręcą A myślałam, że nie ma różnicy między 2 a 1.
Podsumowując wczorajszy dzień: Jedzenie ładne, ale wieczorem zdecydowanie za dużo. Drugi wniosek: muszę skończyc ze śliwkami, choć je bardzo lubię, bo źle się po nich czuję, mam megawzdęcia.
Dobrze, wysyłam, a potem Wam podopisuję
Zakładki