Anise, ja mam nadzieję, że nie poczułaś się urażona tym, że ja piszę o sobie z najgrubszego momentu per kaszalot. Każdy z nas tutaj zobaczył kiedyś w lustrze czy na zdjęciu kogoś, kim absolutnie ani chwili dłużej nie chce być. Każdy z inną wagą i w innym momencie. Dla każdego inne cyferki stały się otrzeźwieniem, i nie jest tu najważniejsze, jakie one dokładnie były. Grunt, że się w końcu mierzymy z problemem i z nim walczymy. I każdego z nas tak samo cieszy każde pare deko mniej na wadze, nie ważne, czy zaczynało się z 60, 70, 90 czy 120 kg. I tak samo walczymy, żeby każdy zrzucony własną pracą kilogram nie wrócił. Więc traktujmy wspomnianego kaszalota jako symbol swej największej grubości, tak ku przestrodze. To po raz, a po dwa, zupełnie inaczej wygląda zapuszczone ciało, którego się w ogóle nie ćwiczy (a takie niestety wtedy posiadałam), niż to samo ciało - myślę o tej samej wadze - ale regularnie ćwiczone. Sama to przerobiłam na sobie. Bo wzięłam się za siebie od lipca, co prawda waga przez miesiąc ani drgnęła, ale sam fakt ruchu już dużo zmienił.
Budzenie - no nie takie dokładnie, na szczęście , serwuje mi od niedawna Bromba. Dokopuje się przez włosy do ucha, pobiera je w paszczę i ciągnie . Gacek to jest rano śpioch wielki i nic go nie obchodzi. Pewnie po części dlatego, że jest potwornym niejadkiem i poranną michę ma w głębokim poważaniu. Bromba wprost przeciwnie. Żarłok niereformowalny.
Dzięki wielkie jeszcze raz za pomocną łapkę. Dziś już jakoś lepiej sobie radzę.
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
Zakładki