Przez 2-3 tygodnie się ślicznie trzymałam na diecie. Czasami schodziłam poniżej 1000 kcal, czasami było trochę więcej, ale ogólnie uznawałam, że "dieta mi idzie". Co więcej - zgubiłam 2,5 kg, dzisiaj rano zjadłam wielkie śniadanie (700 kcal), w szkole jabłko, lód, baton, w domu fasolka po bretońsku z bułką... Wychodzi mi z tego równe 1800 kcal. Wiem, że dla diety jest dobre zrobić, od czasu do czasu, taki "dzień żerny", bo się metabolizm podkręca i w ogóle, i akceptuję takie dni. Ale ja nie o tym: cały dzien mam myśli "no to koniec z dietą, zawaliłam, teraz się potoczy". Cholernie się boję. Nie chciałabym już dzisiaj jeść, ale z moim myśleniem sa głupie sprawy - zawaliłam do południa, więc zawalam cały czas, eh. Nie chcę, żeby mi kilogramy powróciły, zwłaszcza, że za 5 dni spotykam się z kuzynem i chcę lux wygladać - nie widziałam go 6 lat, więc dlatego mi tak zależy na wyglądzie.
Co ja mam zrobić, zeby oszukac żołądek i - przede wszystkim - psychikę.
Pomocy!
Zakładki