Tak się składa, że dziś też nad tym nie zapanowałam. Cały dzień wszystko było ok, o 16.30 zaczęłam sobie robić smażone warzywa na obiad. Po jedzeniu wpadłam na pomysł dokładniejszych oględzin butelki oleju. No i na etykietce napisano, że łyżka stołowa ma aż 90 kcal . A ja zawsze brałam tak na oko, może 3-4 łyżki, tak jak zalecają na opakowaniu mrożonki warzywnej. Mrożonka ma 250 kcal. Dodać te 4 łyżki wychodzi 610 kcal . Boże drogi, nigdy więcej. No i tak się tym zdołowałam, że skusiłam się na lody i na dwie łyżki miodu. Nikt tak pięknie nie umie łamać diety jak ja. Tak więc zamknęło się gdzieś w okolicach 1500-2000 kcal. Masakra. Już nic dzisiaj nie jem. Chyba wyciągnę ten swój skrzypiący stepper. Dawno go nie używałam, więc może przestał skrzypieć . No i postaram się spalić te swoje grzeszki. Nie raz zbijałam 1000 kcal podczas jednego treningu, więc może i teraz się uda.
Od jutra dalszy ciąg diety. Mam kapustę kiszoną, więc głównie na niej będę opierać jutrzejszy jadłospis.