... - czyli moja mama. Cóż tak już jest świat skonstruowany, że cierpię patrząc w lustro i wyciskam z siebie siódme poty, aby wizerunek w nim był szczuplejszy, a moja mama natomiast mówi - nawet jak byłabym gruba to napewno nie stosowałabym diety !!! i Czasem sobie myślę, że to sedno sprawy. Był taki moment w życiu kiedy obie ważyłyśmy 46 kg. Ona siebie akceptowała, a ja nie. Ja nienawidziłam swojego ciała. Nie chcę się rozwodzić nad tym co i jak było. Nie czas na to. Ale wiem jedno i mimo, że pisałam to już wiele razy, napiszę kolejny: dopóki nie zakaceptujemy siebie, nie znajdziemy radości nawet jak zrzucimy wszytskie zbędne kilogramy - musimy się kochać bez wzgledu, czy ważymy 120, 90, 65, czy 50kg! oczywiście, niech będzie to mądra miłość, która podpowie że warto o siebie zadbać i czynić swoje ciało piękniejszym z dnia na dzień - ale czy istnieje piękne ciało bez pięknej duszy?
Nie skupiajmy sie kochani na tym, ze innym jest łatwiej (np, facetom) chudnąć, na tym, że szczupłe koleżanki jedzą frytki i ciastka - bo to nas powstrzymuje od tego aby osiągnąć cel, a czy warto robić przystanki na coś takiego? Pomyślcie: może lepiej zrobić przystanek bo zobaczycie piękny widok, bo zapatrzycie się w lustro patrząc jak piękne macie oczy, bo przypomnicie sobie miłe słowa usłyszane od kogoś ważnego. Zastanówcie się nad tym, no chyba, że wolicie pędzić ku szczęściu, to rozgrzeszam
Zakładki