Dzień drugi bez kolacji. Faktycznie, jak wieczorem nie zjem, to rano jestem głodna i śniadanie wciągam z większą ochotą. Trzymałam się planu diety, chociaż na śniadanie zjadłam parówę z pieczywem Wasa (tylko to miałam w lodówce, bo dopiero w weekend wróciłam z dłuższego pobytu w Polsce), a wieczorem zamiast omleta wszamałam kilka pieczarek w sosie, bo byłam akurat u znajomych i dzielnie oparłam się kanapkowej kolacji, zresztą ja w ogóle omletów nie lubię...
No i jutro ciągnę tą dietkę, kupiłam w zasadzie większość produktów do niej potrzebnych, za wyjątkiem pestek dyni i słonecznika, które były cholernie drogie w tym sklepie, do którego zawitałam oraz kaszy gryczanej, bo w Niemczech kasze chyba mało popularne...
Wydałam mnóstwo kasy na takie bajery jak ocet winny, prawdziwa oliwa z oliwek, ekologiczne warzywkaoraz owoce i makaron, tudzież ryż pełnoziarnisty - ale no cóż... To dla mojego zdrowia. Jakiś czas trapiły mnie wyrzuty sumienia, bo muszę oszczędzać, ale w końcu potrafiłam wydawać też dużo kasy na masy niezdrowego jedzenia, więc na to samo by chyba wyszło...
Mam naprawdę strasznego stresa, jeśli chodzi o tą sprawę z przegapionym terminem, po prostu w panikę wpadam... Boję się, że nie uda mi się tego odkręcić i zostanę na lodzie... Mieszkam sama z córką, tylko ja ją właściwie utrzymuję i kurcze wszystkie te sprawy życiowe są na mojej głowie...
Nic to, mam nadzieję, że jakoś to będzie...