Batusiu, zaintrygowałaś mnie tym sosem, chyba wypróbuję
Re: obcasy. Wiesz, to chyba taka źle pojmowana elegancja. Że jak obcas, to elegancko. A że nieczęsto wygląda noga fatalnie, jest zaniedbana, jest ukrop, wystać się nie da, to już insza sprawa.
A co do raka trzustki, to przyznam, nie wiem jak jest teraz. Też mi się wydawało jak Tobie. Z drugiem strony wiem, że mój brat nieco ponad 4 lata zachorował na niezwykle rzadką odmianę raka, która wg światowych statystyk dotyka głównie palących dużo lub pijących dużo wina, a on owszem, wina dużo pija, ale nie powyżej 4 litrów dziennie. W każdym razie szansa wyleczenia była rzędu zero przecinek zero zero zero zero ileś tam, jednym słowem - żadna. Z tym, że były dwie okoliczności niebanalne w przypadku raka. Po pierwsze o raku dowiedział się, kiedy żona była dwa tygodnie przed porodem potomka pierwszego, jedynego i wiele lat wyczekiwanego, i zawalczył bracina ostro. Był tak pozytywnie nastawiony, tak roześmiany, tak niesamowicie niesamowity, że zwalczył. A były już przerzuty (operowane) w płucach i w lipcu, kiedy niańczyłam małego, miał brat nie dożyć Świąt. A przeżył lat ponad 4 od tego czasu, ma się świetnie, kontrole coraz rzadsze, śladu choroby nie ma. Druga okoliczność to taka, że mieszka w Szwajcarii i opłacał od lat najwyższe ubezpieczenie prywatne, ot tak, na wszelki wypadek. I zajęli się nim tak, że polscy lekarze, których konsultowaliśmy (bom z lekarskiej rodziny) prywatnymi kanałami powiedzieli wprost: w Polsce nie ma szansy, w ogólne nie ma szansy, że w Szwajcarii proponują świetną metodę, ale w Polsce nie ma o niej mowy, bo kosztuje tyle, że równie dobrze można zaprzedać duszę diabłu, a i wówczas nie starczy.
Jednym słowem, co dla plebsu, to jedno, a co dla bogatych, to drugie. A zapewne Wielki Luciano ma możliwości wszelakiego rodzaju. Tymczasem dokumentacja brata trafia na różne sympozja jako cudem wyleczonego (ot, co miłość do dziecka sprawiła w połączeniu z terapią eksperymentalną), a ja nadal płacę wysokie ubeczpieczenie medyczne, które jednak u nas w Polsce zabiera mi co miesiąc dużą część zarobków, a gwarantuje naprawdę - niewiele.
Rozpisałam się.
Wiecie, dziś mam psychiczny kryzys. Nie wiem co się dzieje. Waga nadal w górę, dziś 113,3, już nawet z rozpaczy nie zmieniam suwaka, natomiast ja sama zamieniłam się w jakiś potworny balon. O tych wszystkich ciuchach, w które wchodziłam miesiąc temu, mogę zapomnieć, a te które jeszcze parę dni temu luźno opadały, od 2-3 dni opinają się na tyłku niemiłosiernie i ledwo dopinają. Wiem, że to efekt @, które jakoś nie może się rozpocząć, ale frustracja wielka, bo nigdy tak nie miałam, serio. Może w połączeniu z upałem nabrałam jakieś pół tony wody.
Tymczasem dziś 2 posiłki DC i kurczybiust grilowany z warzywami zamieszkał w żołądku, zapijam wodą, tyle na dziś.
Przygotowuję się do wyjazdu, zajmie mi to cały czas do czwartku (kiedy TŻ przylatuje).
I nadal się pytam, co u Was?