-
przyłączam się do życzeń
mam nadzieje, że kolacja się uda.
JA
JOJO
waga około 85 kg.
-
Wszystkiego naj... naj.. najlepszego , spełnienia wszystkich marzeń i oooogromnego spadku ( wiadomo czego )
Czekamy na wiadomości z frontu.....
Buziaki!
-
Przyłączam się do życzeń z całą mocą. Wszystkiego najlepszego! :P
-
po pierwsze najwazniejsze:
STO LAT, STO LAT!!!!!!!!!!
wszystkiego NAJ, NAJ, NAJ! mocno spoznione te moje zyczenia, ale to tylko dlatego, ze chora bylam i zero dostepu do netu.
i z tego tez powodu nie dostalas wiadomosci na PW. ale juz sie poprawiam
ciekawe jak tam czas spedzony z TŻ i Rodzinka - mam nadzieje, ze jak sie spotkamy to poopowiadasz a w ogole bardzo sie ciesze, z tego ze TŻ zauwazyl i ze wprawilo Cie to w tak dobry humor! nic tak nie poprawia samopoczucia jak to, ze ktos zauwaza nasz wysilek, prawda?
pozdrawiam cieplo z pochmurnej malopolski
-
Hej, wej, dziewczyny, panie, wspieraczki. Wracam. Powinnam napisać szczerze - z podkulonym ogonem. Wyjojowałam całe 2,8 kg w ciągu 10 dni. Mogłam utrzymać wagę, ba, mogłam nawet może jakieś jedno biedne kilo zrzucić. Nawet nie jestem na siebie zła czy rozczarowana, bo przecież co, znam się, wiem, że jestem koszmarnie słaba psychicznie, jeśli chodzi o jedzenie, ale wiem też, że muszę się **w tej chwili** dźwignąć ogromnym wysiłkiem i płaczem wewnętrznym, bo po pierwsze zaprzepaszczę resztę kilogramów, a po drugie cel jest przecież taki, by ważyć mniej i mniej.
Mówiłam przecież - nie jestem specjalnie warta, żeby mnie czytać. Słaba, mało motywująca, szkodliwa wręcz. Tak to dziś czuję. No, wiem, niecałe 3 kg to nie aż tak wiele, ale wiem, że jeśli natychmiast nie wrócę "do pionu", wyjojuję natychmiast nieograniczoną liczbę więcej. Szkoda też 2 tygodni (1 tydz. DC i 1 mieszanej), bo tyle co dziś ważyłam w połowie maja. Tak naprawdę to chyba najbardziej wstydzę się tego, i za to jestem najbardziej na siebie zła, że są osoby (rozpoznacie się), które wysiłków nie przerywają, brną do przodu mimo przeciwności, i są bardzo dzielne. Ja nie jestem, jak widać. A naturę mam taką, że albo jestem w czymś najlepsza, albo daję sobie spokój, poddaję się. Dlatego dziś jest mi tak trudno pisać o tym niepowodzeniu, nie tylko dlatego, że muszę się przyznać Wam, ale przede wszystkim dlatego, że mi wstyd, względem siebie i Was. No tak, ale na co zda się lamentowanie? Muszę walczyć ze sobą i wyciągnąć wnioski z tego doświadczenia.
Było tak. Pierwsze 4 dni mieszanej były OK, waga nawet spadła o 0,2 kg do pełnych 112. Przyleciał wieczorem TŻ i nawet dzielnie nic z nim nie zjadłam, tylko stawiałam pod nos pyszności i tyle. W piątek w Poznaniu było już gorzej, ale jeszcze dopuszczalnie. Przy stole ok. 14 osób, zjechali się wszyscy, celebrowaliśmy z wyprzedzeniem moje urodziny i dzień Matki, bo matek starszych i młodszych nie brakowało. Było cudownie. Ogród, pogoda do wytrzymania, wieczorem kilkukilometrowy spacer z dzieciakami kuzyna po lesie, wróciłam zmęczona okrutnie, ale szczęśliwa. W sobotę jednak pofolgowałam sobie na całego. Niczemu nie mogłam się oprzeć, chociaż cukru, majonezu i węglowodanów ogólnie (plus owoców) nie ruszyłam. W niedzielę jako tako. Ale od poniedziałku do dzisiaj wsysałam takie ilości, że nie przyznam się, w żadnym wypadku. Jakby każda pojedyncza komórka wewnątrz mnie wrzeszczała o żarcie, o napchanie jej, o napełnienie. Domyślam się, że za około 7-10 dni będę miała @, to stąd. Niestety nie potrafiłam przez ostatnie 4 dni się powstrzymać, choć ładowałam w siebie głównie zielone - sałaty, rzodkiewki, jogurt bezcukrowy, szparagi, jednak wszystko w dość dużych ilościach. A dziś zamiast 1szego dnia DC zamówiłam żarcie do domu. No comments. Totalna kompulsywna bulimia. Całe moje ja krzyczy do mnie, żebym nie wracała na DC, bo to wszystko kolorowe wokół mnie jest pyszne, doprawione, kuszące. Siedzę więc pękając w szwach i piszę do Was. Jutro rano wracam na DC, zgodnie z planem, choć plan nie został wykonany do tej pory prawidłowo.
No i co. Postanowiłam się ukarać. 1) Koniec ze słodzikiem bo 1) od dawna chciałam ograniczyć spożywanie "chemii" 2) nawet gumę bezcukrową (bo słodzik) chcę ograniczyć. 3) Będę chodzić spać najpóźniej o północy, żeby dać sobie pełne szanse powodzenia w drugim cyklu. 3) rygorystyczny cel na ten miesiąc - do 105 kg. Może niemożliwe, może dostosuję, w tej chwili potrzebuję taki wyznaczyć i o to walczyć.
Wiem, gdzie popełniłam błąd. W chwili, w której popuściłam cugle i pomyślałam że ot, to małe coś nie zaszkodzi. Potem przyszło kolejne i kolejne, większe, coś.
Tyle smutków. Na otarcie dużego dyskomfortu spowodowanego tymi wyznaniami, dla zainteresowanych, kilka słów o tym "jak było". Było cudnie.
Od paru lat moje urodziny były takie sobie. Nie "celebrowałam" specjalnie albo w ogóle, raczej kameralnie w różnych ciekawych miejscach z TŻem.
Tym razem miało być inaczej, i było. Te 35te to była ważna rocznica, z kilku bardzo osobistych powodów, ten wiek kojarzy mi się z paroma ważnymi wydarzeniami związanymi z moją matką, poza tym to dla mnie taka granica, po której uważam, że mam ostatnią szansę by wagę zrzucić i o bejbika się ewentualnie postarać. No i ślub wziąć, wyprowadzić się daleko, zacząć nowe życie. Nie chcę dłużej czekać. Z powodu paru smutnych wydarzeń w rodzinie i moich hormono-depresji straciłam parę lat, dopiero w tej chwili czuję jakbym odżywała, wszystkiego mi się chce. Ba, nawet kuzyn stwierdził w Poznaniu, że wyglądam dobrze, jestem pogodna, roześmiana, że mam chyba dobry okres. Bo mam. I chcę walczyć dalej z tym swoim cielskiem, kurza melodia!
Byliśmy więc z rodziną dwa dni, w niedzielę wróciliśmy, byliśmy na papu, w kinie, na kawie, w poniedziałek relaks, knajpa meksykańska (mieszane wrażenia, w tej nowej byliśmy 1szy raz), wylot TŻa. I 3 dni żarcia. Z TŻem dużo szczerych rozmów, po raz pierwszy od dawna wierzy, wspiera, jest zainteresowany. Nie mogłam marzyć o więcej. Z tej strony idylla.
Więc zostaję ja i moja słabość. Od jutra DC. I duża dawka myślenia i wyciągania wniosków, żeby za 3 tygodnie ta sama sytuacja się nie powtórzyła, bo po co inaczej się męczyć, żeby w parę dni nadrobić stracone kilogramy. A w międzyczasie codzienna walka, by doprowadzić dzień do końca. Tak, już wiem, że mogę wytrzymać na DC, marzę tylko o tej chwili, w której głód psychiczny jest opanowany. Zaczynając 1szy cykl miałam silną motywację, bardzo chciałam. A dziś jest inaczej - naprawdę, naprawdę nie chcę. Chcę połknąć cały świat.
Odpowiem Wam później, bo późno się zrobiło, a pieso czeka na podlanie trawników.
Bardzo, bardzo dziękuję każdej z Was za życzenia urodzinowe, bardzo wiele dla mnie znaczyły, te urodziny udały się, były cudowne. Dzięki
-
Dzień 1 DC - FALSTART - Śniadanie wykonane w postaci batona. Dziś jeszcze zupka i kartonik. Głodu oczywiście brak, ale potwornie, potwornie mi się nie chce. Psychicznie jestem ustawiona na "JEŚĆ", JEŚĆ!! Jak ja się nie lubię w takich chwilach.
-
rozumiem bardzo dobrze to, o czym piszesz. byłam przez ostatnie 3 dni u kolezanki. i jadłam u niej dobrze, nie byłam głodna, ale miałam głod psychiczny. w domu bym coś zjadła, a tam się wstydziłam;/ w głowie roiło się od myśli, żeby zjeść to, zjeść tamto... masakra.
wspieram Cię znów na DC. dasz radę, prawda?
JA
JOJO
waga około 85 kg.
-
Dzięki, Julcyku, Twoje słowa wiele dla mnie znaczą. Z Wami - dam. Przecież jednym z powodów mojego niepowodzenia było to, że unikałam forum od paru dni. Połykam powoli DC-żurek i przygotowałam z rozmachu dwie zielone herbaty z miętą, bo zapomniałam kupić wodę. W Poznaniu zostawiłam mate i drugą herbatę, ale muszę poczekać na pieniądze, żeby pojechać "na koniec świata" do tego samego sklepu i zakupić ich zapas. Brakuje mi ich działania i smaku. Trochę (bardzo!) martwię się skórą tu i ówdzie. Smaruję się, peelinguję, ale jednak w ostrym świetle widzę mikrobruzdki, które -kurcze- pewnie za xxx kg mogą uwidocznić się w brzydkiej formie. Zabiegi zabiegami, ale skóra jest skórą, a nie gumą, szkód narobiłam, to teraz mam. Brzuch, pośladki i biust - tu rezulataty są. Za mało skupiłam się na partii od kolan do ud - robi się galareta, zakupiłam dziś inny produkt do wypróbowania. Najbardziej martwi mnie skóra nad oczami, ten "worek" między powieką górną a brwiami. Kiedy się śmieję (a robię to często), widzę odjędrnioną bruzdę. Skoczyłam dziś do sklepu na dół i zakupiłam jaki Lifkrem pod oczy - na noc, z serii ReaCT Ireny Eris, dla osób >35. Trza będzie się przyzwyczaić, że w tę półkę wiekową właśnie weszłam .
Smutne to, że kilogramów straciłam niewiele, a skórze się już to nie podoba. Będę robić dużo i intensywnie, żeby zminimalizować brzydkie zmiany, ale będę też musiała je zaakceptować i może kiedyś zmienić taktykę.
No właśnie, Julcyku, ten głód psychiczny. Skoro jojują osoby, które straciły po 50-60 kg (nie wszystkie oczywiście) a nawet te które nie - muszą uważać, to znaczy że problem pozostaje na zawsze. Smutne. Ech. Nie jestem w dobrym nastroju względem paru rzeczy.
Znalazłam parę dni temu zdjęcie fajity mojego autorstwa dla Ciebie, wkleję wkrótce z przepisem.
More to come...
-
-
Dzień 1 DC - No, pierwszy dzień właściwy. Wczoraj działo się ze mną coś niesamowitego. Gwałt na duszy. Całe ja krzyczało o zielone, o witaminy. Atak narkotyczny, mówię Wam . Popołudniu porozmawiałam ze sobą i uznawszy, że robienie czegoś kompletnie wbrew sobie jest kompletnie pozbawione sensu, tym bardziej, że wewnętrzna walka była ostra, poszłam do warzywniaka i do nocy wprułam całe 2 główki sałaty i 2 pęczki rzodkiewek, z odrobiną sosu winegret. Szkoda mała, a stłumiłam potrzebę organizmu na zielone. Dietować trzeba chcieć, inaczej nie ma to sensu, wpadka przyszłaby wcześniej lub później, a DC ma sens jedynie wówczas, gdy się jej nie przerywa. Dziś jest dobrze Pozostał mi już tylko 1 posiłek, sytuacja opanowana, zielona herbata zaparzona. Będzie okej
Na razie trudniej niż na początku 1go cyklu, bo kurcze - straciłam motywację. Coś z tym muszę zrobić, wymyśleć jakiś fajny, podniecający cel. Okazuje się, że to jednak bardzo, bardzo ważne, przynajmniej dla mnie. Sądziłam dotąd, że cel ważny jest ten końcowy, albo jakieś przełomy kilogramowe w międzyczasie, typu 99 kg , ale nie - pomniejsze cele muszę sobie wyznaczać co miesiąc. Zobaczycie, zwalczę swoją słabość. Może wolniej niż chciałabym, może z wpadkami, ale będę brnąć jak czołg do przodu.
Julcyku, mam jakąś supermarketową czerwoną, ale bodajże z cytryną, a na DC nie można. Wybiorę się w przyszłym tygodniu do Five O'clocka i koniecznie zakupię jakąś ciekawą czerwoną - ino dozwoloną i smaczną. Z braku zapomnianych w Poznaniu 2 ulubionych chwilowo jadę na zielonej gunpowder (z miętą) i na senchy z lotosem - ale ta tylko filiżanka dziennie.
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki