ZMIANY, ZMIANY, ZMIANY
Pomyślicie dziewczynki, że mnie prąd popieścił. I może trochę w tym racji, przeżyłam mały elektrowstrząs.
Ale od początku. Siedzę drugi tydzień na zwolnieniu lekarskim, pytanie: ile zaległych i bieżących zadań z uczelni odrobiłam? Ile materiału przerobiłam do sesji? Ile materiału do obrony pracy magisterskiej? Odpowiedź: ZERO!
Hm, to co robiłam w tym czasie? Klik, forum, klik, coś innego w necie, klik, serialik na dvd, klik, forum, klik, klik, klik, a co tam za oknem, klik, a poczytamy trochę, a herbaty sobie zrobimy, klik, odświeżymy tą stronkę, klik, kto jest na gadu, klik, ile się już ściągnęło? MASAKRA!!! Zachowuję się jak rozleniwiona kura domowa. Bez chorobowego to tylko narzekam na niedoczas chroniczny. Nie nauczyłam się na koloqium, nie przeczytałam książki/bieżącej prasy, a tak chętnie bym się pouczyła języków obcych, ale ojej, nie mam czasu. Ale jak tylko rano otworzę oczy to pierwsze co to power computer i siedzimy, klik, klik, klik, i oj jak mi się nic nie chce... Wiecie, ile czasu zajmuje mi przygotowanie się do wyjścia rano? 2h! I nie mam ani makijażu specjalnego, ani stroju wymyślnego, ani fryzury skomplikowanej... Pierwsze to do wanny pójdę, pół godziny... Ale ani masażu nie zrobię, bo mi się nie chce, ani balsamu nie wklepię, bo mi się nie chce... Dziś na ten przykład o 13.30 gotowałam obiad w pidżamie! Wyprawiłam mojego do pracy o6:40, ok, nie musiałam się zrywać i brać o tej nieludzkiej porze do Bóg wie jakiej roboty, ale mogłam zjeść śniadanie, wykąpać się, poćwiczyć, poczytać w łóżku, a ja w najlepsze z powrotem do łóżka, wstałam o 10.30, owszem, trochę poćwiczyłam, coś tam sprzątłam (ale gary nie umyte), zrobiłam 3 ćwiczenia na reported speech i kurczę ups, koniec dnia. To, że mam wyrzuty sumienia, że marnuję życie, to sprawa codzienna, ale to, że postanowiłam coś zmienić, to sprawa nagła. A zaczęło się tak:
Zadzwoniła do mnie znajoma z pewnego okresu życia z pytaniem, czy przypadkiem nie szukam pracy, bo znajomy potrzebuje pracownika z moimi kwalifikacjami. Oferta zabrzmiała bardzo ciekawie, na początek wyjazd za granicę na szkolenie itd. Ucieszyłam się niezmiernie, why not, trzeba spróbować, a nóż widelec przejdę rozmowy kwalifikacyjne i dostanę tę pracę. I tu panika: ujjj, ale moja praca mgr, a obronić sie trzeba a to a tamto... I tak po nitce do kłębka doszłam do decyzji, że trzeba się wziąć w garść i zorganizować sobie życie, bo zajefajna szansa może mi przejść koło nosa. Dlatego też od jutra:
-wstajemy o 7 rano, dzień zaczynamy gimnastyką, prysznic, śniadanko, stan gotowości i działamy: czytamy ciekawe książki, uczymy się języków obcych, piszemy pracę mgr, dlatego też NIE WŁĄCZAM KOMPUTERA 10 sekund po przebudzeniu. To chyba mój gorszy nałóg niż słodycze
A teraz możecie mnie wyśmiać.

Co do dietki, to jutro oficjalne ważenie po 3 tygodniach odchudzania. Brzuszek mam jak balon. Nie oczekuję cudu. Mam tylko nadzieję, że skoro zaczęłam ćwiczyć, waga po jakimś czasie ruszy w dół.